niedziela, 22 listopada 2015

I thirst for you

Nad łóżkiem, obok krzyża, zawiesiłam wczoraj napis po angielsku I thirst for you! Mój pokój od jakiegoś już czasu stał się dla mnie miejscem bardzo ważnym, niemal sakralnym. To tu, w poduszkę, wylewam swoje łzy. Tutaj, ostatnio częściej, spotykam się z ludźmi, których lubię, którym ufam, którzy są mi zwyczajnie bliscy. Tutaj mogę odpocząć i nabrać dystansu do rzeczywistości. Tutaj toczą się rozmowy - również te internetowe - które pomagają mi iść dalej, mimo że czasem chciałabym wrócić.
I choć może nie zawsze jest tak czysto, jak w kaplicy (szczególnie sióstr zakonnych), to jednak... :)

Mam tendencję do wspominania przeszłości. I o ile mnie to niekiedy męczy, o tyle dzisiaj się cieszę. Cieszę się, gdyż widocznie życie jest dla mnie ważne. Widzę i pragnę doświadczyć, a te doświadczenia zapamiętać. Pamięć do szczegółów - chyba to mocno mnie określa. I choć często nie wiem, jaki kolor sukienki miała jakaś dziewczyna (a może nosiła spodnie?), chociaż nie pamiętam, czy posiadała proste, a może mocno kręcone włosy, o tyle często zapamiętuję oczy Drugiego, a także to, jak wyglądało nasze Spotkanie.

Ci, co mnie znają, wiedzą, że jestem gadułą. Lubię rozmawiać, po prostu. Uwielbiam dzielić się tym, jak żyję. Jednak prawdziwym momentem wytchnienia jest dla mnie chwila, gdy mogę po prostu zamilknąć. Wobec niektórych sytuacji nie da się nic powiedzieć. 

Nie sposób ująć w słowa choćby cierpienia. Wobec tego tematu często jesteśmy bezradni. Możemy racjonalizować. Mówić: wina papierosów, kierowca-pijak, bezdomny ćpun... i tak dalej. Jednak to tylko część prawdy. Za tym palaczem, za tym alkoholikiem, za każdym bezdomnym, za mną samą, ciągnie się moja historia życia. Ciąg znaczeń - często nadanych przez nas samych. Rozterki, niesprawiedliwość, poczucie krzywdy - ale również to, co piękne, kochane, przyjęte. 

I thirst for you!
Im dłużej myślę o tym Słowie, tym bardziej przejmuje mnie radość. I pokój. 
Pragnę... pragnę dla ciebie!

Zakochałam się. Nie wiem, czy tego chciałam. Ale wiem, że zrobiłabym teraz wszystko, aby ta osoba czuła się przeze mnie kochana. Nie, że na to zasługuje. Bo nie, wcale nie musi na nic zasługiwać. Wystarczy mi jej obecność. Po prostu. 

Pamiętam, jak leżeliśmy obok siebie. On i ja. Trzymaliśmy za rękę. Patrzeliśmy prosto w oczy. I nic nie mówiliśmy. Nie trzeba było. Po prostu. Tylko obecność. 

Z obecności zrodziło się zaufanie. Przyjaźń. Szacunek. Potem bliskość, jeszcze większa bliskość.
Zakochałam się. 

I co z tego?

Przecież ta osoba nie wierzy w Boga - jak mówi. 
Przecież ta osoba mówi też, że Kościoła w sumie mogłoby nie być.
Przecież ta osoba...

A ja chcę ją kochać. Po prostu. Nie stawiać progów, po których musi się wspinać. Być - po prostu być. Przyjmować ją taką, jaką jest - z tą jej niewiarą, może poczuciem pustki i bezsensu.

Chciałabym dać jej Chrystusa, który nie jest jakimś religijnym fanatykiem; który przekracza przykazania. Który JEST - szczególnie wtedy, gdy inni ludzie zawodzą.

Pragnę dla ciebie...

Kiedy patrzę na moje życie z perspektywy czasu, coraz bardziej doświadczam, że to ma sens. Każde moje doświadczenie, poczucie porażki, każda mniejsza lub większa "depresja". Każdy dzień bez pieniędzy i bez uśmiechu. Każda osoba, która musiała odejść - albo zwyczajnie chciała, bo przestało jej zależeć. Każdy pocałunek przy świetle ulicznej lampy i każde przytulenie w moim własnym pokoju. 

I nie powiem górnolotnie, że to mnie uczyniło bardziej człowiekiem. Nie mogę - mam nadzieję - być lepszą wersją siebie samej. Już jestem doskonała! Najlepsza! Pocieszę Cię - Ty też taki jesteś. Możesz zachowywać się inaczej, ale nie możesz być lepszy (bo potem znów dojdzie coś, z czym sobie słabo lub w ogóle nie radzisz - i będzie kolejny problem, i poczucie porażki...). 

I w tym wszystkim, chcę wierzyć, przyjmuje mnie Chrystus! Z tą moją niewiarą, poczuciem bezsensu, złamanym sercem, przyjaźniami, które okazały się wykorzystywaniem. To nie jest teoretyczne mówienie jeśli Bóg jest, to MUSI to zrobić... Ani nie jest stwierdzeniem: wierzę, że Bóg jest miłością, bo miałam takie widzenie, proroctwo, że... 

Nie należę do mistyków. Nie miałam żadnych ważniejszych snów ani widzeń. Wręcz przeciwnie, uwielbiam szukać dziury w całym i niekoniecznie zgadzać się z tym, co do mnie mówią. Do tekstów, rozmów, jak i do całego życia, staram się podchodzić krytycznie.

W wakacje byłam na rekolekcjach z osobami niepełnosprawnymi. Pisałam już o tym kiedyś na blogu, chyba nawet nie raz i nie dwa. 

Wczoraj (i w sumie dzisiaj w nocy) pisałam o tym ze swoim kolegą. Dzieliliśmy się doświadczeniami Spotkania, właśnie stąd - z Brańszczyka. Nie byliśmy na jednym turnusie, choć chyba dość podobnie to przeżyliśmy.

Chrystus Król. Ten, który przychodzi w osobach, po których często się nie spodziewaliśmy.

Modlitwy Huberta. Dziękuję Ci za Agatkę, bo podała mi kawę przez słomkę. Nie zapomnę, mam nadzieję, nie zapomnę do końca życia!
Prośby Moniki. Osoby niewidomej od 30 lat - przestała widzieć, gdy skończyła lat 5. Choroba genetyczna. O przywrócenie wzroku. I litania.... Za osoby zmarłe z rodziny. Codziennie to samo, po kilka razy. Wierciła dziurę w brzuchu Jezusowi? Po jakimś czasie modliłam się razem z nią. Wierząc, że ta modlitwa będzie wysłuchana. Choć nie wiem, czy zdrowe oczy są jej potrzebne... Ona często widziała więcej ode mnie.
Rozmowy z Kamilem. Posługiwanie się za pomocą specjalnej książki. Spacer do sklepu na lody. Jego modlitwa, klęcząca - choć zejście z wózka było dla niego dość ciężkie.
Dyskusje z panem Leonem. Jego wózek inwalidzki - niczym tron. Emanujący spokój. Nieprzeciętna inteligencja. I uśmiech, którym zawsze mnie ujmował.
Piotrek. Zanik mięśni. Straszna, ale bardzo kochana maruda. Gdy się modlił, nie mogłam przestać się na niego patrzeć. On wiedział, że jego życie jest cudem - z jego chorobą... Jest jednym z niewielu, którym udało się przekroczyć czterdziestkę.
Moja Dominisia, o której mogłabym tu sporo napisać - choć wiem, że najważniejsze pozostanie i tak między nami. Tutaj mogę tylko dodać, że bardzo za nią tęsknię. Chociaż po 3 dniach miałam jej dość :)

Mam nadzieję, że będziemy razem świętować Nowy Rok tam, w Brańszczyku. 

Chrystus Król. Który przychodzi - i nie oczekuje niczego w zamian. Który daje wolność. Który pozwala być sobą. Który nigdy nie powie mam ciebie dość czy zniszczę cię za to, co zrobiłeś. Taki Chrystus mnie zafascynował, żaden inny.

O s. Elżbiecie pisałam tutaj nie raz. Dzisiaj, w Uroczystość Jezusa Chrystusa - Króla Wszechświata - jeszcze bardziej ją wspominam. W końcu Jemu - jako Misjonarka Chrystusa Króla - całkowicie się oddała. Dla mnie samej wzór prostoty. 
Pamiętam, jak ze mną płakała. Pamiętam, jak dawała mi po kryjomu cukierki. Pamiętam, kiedy rozmawiałyśmy o autostopie - bo pomimo że była rok starsza od mojej babci, szalenie jeździła po Polsce, zatrzymując samochody.
I wreszcie pamiętam bardzo ważną dla mnie rozmowę. O przebaczeniu. O chorobie. O Bogu, który milczy - a przez milczenie mówi najwięcej.

Tak po ludzku - bardzo mi Jej brakuje. 
Choć wiem, że już nie cierpi. 
Choć wiem, że jest szczęśliwa.

Mam z Nią dalej kontakt. Trochę inny, to prawda. 
Już mnie nie przytula. Już nie krzyczy, że zrobiłam się gruba i muszę zacząć biegać. Ani nie planuje kolejnych wyjazdów autostopowych.

Ale jest bliżej mnie niż wcześniej. I ciągle pokazuje mi, jak kochać i przebaczać - tego nauczyła się od swojego Mistrza. 

I thirst... For YOU!

Może i jestem naiwna. Ale dzisiaj jakoś pełna spokoju.

Dzisiejszy dzień jest dla mnie bardzo ważny. Sięgam pamięcią wstecz do tego, co przeżyłam dokładnie 2 lata temu, będąc postulantką w zgromadzeniu sióstr Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej. Sięgam i... nie dowierzam :) Jak wiele dobra wydarzyło się w tamtym czasie - choć często okupionego łzami, zdenerwowaniem, nocą ciemną czy poczuciem sytuacji z kręgu tych beznadziejnych. 

Dokładnie 2 lata temu grałam w przedstawieniu... syna marnotrawnego. To był dla mnie ważny występ. Szczególnie później, kiedy podeszła do mnie płacząca s. Elżbieta. Na scenie chciałyśmy pokazać, że Bóg pragnie wiecznego Spotkania z każdym grzesznikiem. Płakała. Bardzo płakała. Czuła, że się do Niego zbliża. Że to już ostatnie momenty. Że...

Może to złe słowo, ale rozryczała się w mój rękaw. I - jak gdyby się wstydziła - szybko wyszła z auli. Wybiegłam za nią. Dałam jej... cukierka! Nie tego samego, którym się ze mną wcześniej podzieliła - wtedy inna z sióstr, w podziękowaniu za występ, dała nam słodycze. 

Powiedziała mi wówczas, że nie rozumie tej Miłości, ale chce być Jej wierna. 

I thirst for you... 

Ani ty, ani ja
nie jesteśmy gotowi
aby się spotkać.
Ty... przecież wiesz...
Kocham go bardzo!
Idź dalej swoją drogą.
Na dłoniach
mam dziury
po gwoździach.
Czyż nie widzisz,
że krwawię?
Nie oglądaj się wstecz,
podążaj za mną
i módl się tak jak ja
do św. Kajetana.
bo ani ty, ani ja
nie jesteśmy gotowi
aby się zbliżyć.

Federico García Lorca

niedziela, 15 listopada 2015

po prostu

Jestem niezwykle zbudowana wczorajszą rozmową ze współlokatorami. Nie wiem, która była godzina - może pierwsza, może druga w nocy, na pewno nie wcześniej. Rozmawialiśmy. O wierze i niewierze. Wątpliwościach i tym, co wydaje nam się dziś, na ten moment, dość pewne. Każdy inaczej. Z innego punktu widzenia. Nie chcieliśmy przekonywać się do niczego. Ani zmuszać. Ani nawet udowadniać. Po prostu się dzieliliśmy.
Rozmowa pełna emocji. Chłopaki nie dali mi prawie prawa głosu. Oliwka zasnęła. Byłam sama. Ciężko przebić się wśród chłopaków, szczególnie rozemocjonowanych. Nie było to łatwe. Ale mi to nie przeszkadzało. Czułam, że mogę, ale nie muszę nic mówić, że wystarczy mi posłuchać, co Drugi chce powiedzieć.
A padło wiele słów. Prawdziwych i szczerych. Bez ogródek, ale z szacunkiem i świadomością, że ktoś może, ale faktycznie nie musi

Agix - powiedział do mnie Dawidek - nie zgadzam się z tobą, ale cię szanuję. Szanuję twoją wiarę, bo ty - kurwa - wierzysz, bo ty potrafisz mi to udowodnić. Bo ty masz dowody na tę swoją wiarę takie, że - kurwa - nie wiem, co powiedzieć.

Zaśmiałam się. Nigdy wcześniej o Bogu nie rozmawialiśmy. Może z Oliwką, może mu powiedziała, może...? W końcu są parą, mieszkają razem, gotują i rozmawiają ze sobą... No ale... Ale ja nawet jej samej nic nie udowadniałam. Kwestia doświadczenia i poczucia bliskości Boga jest dla mnie zbyt intymna, by kogoś przekonywać. Mogę się podzielić moim patrzeniem na "te sprawy" - ale to ciągle nie będzie to samo. To ciągle moje idee, mój sposób widzenia rzeczywistości, moje nadzieje, przypuszczenia i...

Myślę sobie: ciekawe, co jeszcze dziś powiedzą.

Kolejne słowa. O tym, że wierzy się w istnienie Boga, ale nawet jeśli On jest, lepiej, żeby Go nie było. O powstaniu z nienawiści (a nie z miłości, jak czytamy w Ewangelii), ale walce z nią. O nadziei, że gdzieś tam, "na innym świecie", będzie lepiej. Że coś (czyli nienawiść) zostanie zniszczona. Że będziemy mogli żyć wiecznie z tymi, których kochamy.

Tak - mówię im - też w to wierzę, a powiem wam więcej: ten świat też mnie wkurza (użyłam trochę cięższych słów, można się domyślić, jakich). Wkurza mnie nienawiść. Wkurza. Ale mam nadzieję...

Posiadamy inne doświadczenia. Pochodzimy z różnych rodzin. Wynieśliśmy bardzo różny obraz Boga (nawet ci, którzy mówią, że w Niego nie wierzą, też jakoś muszą (?) sobie wyobrazić Jego brak).

Na końcu doszliśmy do jednego wniosku: że my wszyscy jesteśmy do siebie tak cholernie podobni. Wszyscy. Bez wyjątku. I wszyscy chcemy kochać. A z powodu samotności możemy zrobić wiele głupot. I robimy. Jeśli zawsze czulibyśmy się kochani, nie chcielibyśmy robić niczego źle. Ale jesteśmy ciągle ludźmi... Ciągle "na tym" świecie.

Doszło między nami do Spotkania. Celowo piszę Spotkanie - z wielkiej litery. Do niesamowitego Spotkania, podczas którego każdy z nas mógł czuć się - i tak właśnie było! - wolny. Nikt nie powiedział twoja wiara jest gorsza, nikt nie nazwał nikogo grzesznikiem (choć każdy z nas ma swoje za skórą...), nikt się nie zaśmiał. To wielka Tajemnica. Czworo bardzo różnych od siebie osób. Tajemnica.

Zaczęło się od wspólnego obiadu.
Chyba już rozumiem, dlaczego mówi się przez żołądek do serca.

Moje zaczęło chyba jeszcze bardziej kochać i tęsknić.
Nie jestem sama z tym pragnieniem.
Jak dobrze.