wtorek, 28 października 2014

czy tak naprawdę jest?

Kiedy myślałam o chrześcijaństwie, zastanawiałam się długo, dlaczego i po co właściwie Chrystus wybrał Swoich uczniów? Przecież był i jest Bogiem, mógł i może zrobić wszystko, co zechce... Ewangelista Marek podaje, że wybrał tych, których sam chciał, aby Mu towarzyszyli. Być towarzyszem Chrystusa? Co to właściwie oznacza?

I kiedy patrzę na swoje życie w tej perspektywie, zastanawiam się, czy aby nie za często wiążę moje chrześcijaństwo ze wzlotami duchowymi. Dobrze jest mówić o Bogu - Miłości, gdy wszystko układa się dobrze, gdy wiara w Niego rośnie, a moje plany i nadzieje są realizowane. Gorzej, gdy przyjaciele odejdą, rodzice denerwują, mieszkanie jest nieopłacone, a właściciel grozi eksmisją... Wtedy nic, tylko płakać?

Uśmiechnij się, Bóg cię kocha - słyszałam niejednokrotnie z ust moich znajomych osób, blisko związanych z Kościołem. A może nie chodzi wcale o ten uśmiech? Może Bóg chce i potrzebuje mojego smutku...? Może pragnie mnie całej - autentycznej, nieogarniętej dziewczyny, która czasami sama nie rozumie, o co jej chodzi? Może chrześcijaństwo, może chodzenie z Jezusem wcale nie jest oczekiwaniem na duchowe orgazmy, ale przede wszystkim codzienne bycie przy Nim - szczególnie w drugim człowieku?

Przez lata mocno utożsamiałam się z Odnową w Duchu Świętym i ruchem ekumenicznym w Kościele. Czekałam na duchowe wzloty, emocjonalnie podchodząc do mojej wiary. Wątpiłam, kiedy przyszedł ciężki moment - choć Bóg już wcześniej niejednokrotnie dał mi do zrozumienia, że się o mnie troszczy.

Ostatnio mam ciężki okres, choć - przyznam - teraz widzę Jego działanie najmocniej. Szczególnie w drugim człowieku (choć nie są to nawet ludzie związani z katolicyzmem).

Gdy wchodzę na facebooka i dostaję zaproszenia od wszystkich grup anty-halloweenowych, włącza mi się zielona lampka. Czy po to jestem chrześcijanką, by bać się wszystkiego, co 'nieświęte', czy po to, by towarzyszyć Chrystusowi? Czy mam negować wszystko, co niekatolickie, czy głosić Chrystusa, który już raz zwyciężył?

I tu nie chodzi mi wcale o to, by nie widzieć zła. Tylko - zgodnie ze słowami Pawła w Liście do Rzymian - tylko dobrem można to zło zwyciężyć.

Jeden z księży podczas kazań powiedział, by nie rozmawiać ze Świadkami Jehowy, bo... Wymienił szereg argumentów: sekciarze, naciągacze, nie znają Pisma świętego... Nie utożsamiam się z tym poglądem. Dyskutuję mimo tego, że mi 'zabroniono'. I uwielbiam patrzeć w oczy ludzi, oczy, które zmieniają się, gdy usłyszą o zbawczej, miłującej dobroci Jezusa Chrystusa.

I większą radość sprawia mi zrobienie obiadu z osobą prawosławną (z którą obecnie mieszkam) niż sięganie i wyciąganie bolesnych faktów z historii. Rozmawiam z ateistą, śmieję się, dyskutuję na różne tematy, a nie 'nawracam' - choć moi znajomi wiedzą, że jestem osobą wierzącą.

Staram się nie nakładać na ludzi ciężarów, których ja sama często nie jestem w stanie unieść.

Czasem myślę również, czy jako chrześcijanie nie powinniśmy dążyć do uzdrowienia, do POMOCY drugiemu człowiekowi, a nie negacji tego, co robi. Nie poznałam jeszcze osoby, która nawróciłaby się, słysząc, że jest bezbożnikiem czy idiotą, a może Bóg cię skaże, za zło, które popełniłeś. Tylko poczucie bycia kochanym, jedynie wolność i radość ze spotkania z Chrystusem, tylko utożsamienie swojego życia z Jego życiem, potrafi sprawić, że człowiek zapragnie się z Bogiem spotykać. Nigdy tani i łatwy osąd, krzyk i nakładanie ciężarów nie do uniesienia przez zwykłego śmiertelnika.

Moc Chrystusa - jak pisze św. Łukasz w 6 rozdziale - wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich. Wszystkich! Niezależnie od denominacji i ludzkich podziałów. Faryzeuszów i saduceuszów, biednych i bogatych, chorych na duszy i na ciele... Bez podziałów.

Tylko człowiek jest w stanie wywołać wojnę na tle ideologicznym. Tylko człowiek potrafi zniszczyć drugiego człowieka z powodu koloru skóry, poglądów czy własnych, przeniesionych na drugiego, mechanizmów (czyli co - według mnie - drugi powinien, a czego nie robi). Tylko człowiek umyślnie rani, aby uzyskać z tego korzyści - czy to mentalne, czy fizyczne. Często nawet zwierzę tego nie robi (a jeśli tak, jedynie dla instynktu przetrwania, a nie z innych powodów).

Może zamiast hejtować Halloween i robić wszystko, by wykazać 'przeciwnikom' chrześcijaństwa ich 'głupotę', powiedzieć dzieciom o tym, że Bóg jest dobry, dać im cukierki i poprosić o wspólną modlitwę? Może zapytać ich o imiona i powiedzieć kilka słów o ich świętych patronach? Może zamiast 'nawracać' Świadków Jehowy, uśmiechnąć się i powiedzieć, co Jezus Chrystus zmienił w moim życiu?

Powiem, że mam niesamowite szczęście, gdyż w domu rodzinnym Świadkowie Jehowy pojawiali się mniej więcej raz na dwa tygodnie. Za każdym razem ktoś inny. Niegdyś toczyłam z nimi zażarty bój. Potem wychodziłam z różańcem, wiedząc, że w ten sposób nie będą chcieli się modlić i zaraz pójdą... A potem doszłam do wniosku, że jest to dla mnie wielka okazja, by podzielić się moją osobistą relacją z Chrystusem, którego spotkałam w swoim życiu. By powiedzieć o moim własnym nawróceniu, które zapoczątkowało się ponad pięć lat temu.
Kiedy to zrozumiałam, zauważyłam, że każde następne spotkanie było dla mnie czasem łaski. Nierzadko nie dokończyliśmy rozmowy. Niekiedy poszli bez słowa, innym razem - mówiąc potocznie - nawrzucali mi, będąc przekonani o słuszności swoich poglądów. Jeszcze innym stali się agresywni.
Były jednak i takie sytuacje, że patrząc im w oczy, widziałam to samo pragnienie, które pewien jezuita wyczytał niegdyś z moich oczu... Ci ludzie, jak i ja sama, również chcą być kochani, szanowani i niedyskryminowani z powodu swojej przynależności, również - może po swojemu - dążą do świętości... Czy mogę ich oceniać tylko dlatego, że wierzą inaczej ode mnie? Że nie mieli takiego szczęścia jak ja (albo widzą to szczęście w innym miejscu)?

Kto wie, może kiedyś to ja stanę się dla nich... apostołem? O ile nie stracę tej okazji...

Pamiętam, jak powiedziałam znajomym, że jadę do sióstr Matki Teresy, że nie będzie mnie przez kolejne dwa tygodnie.
Po co? Z tymi bezdomnymi brudasami? No weź, po co?
Przez myśl nie raz przeszło mi wtedy: to bez sensu. Choć dziś, wspominając te dwa tygodnie w Katowicach, wiem, że były to jedne z piękniejszych, choć trudniejszych, dni w moim życiu!

Drodzy młodzi! - powiedział papież Franciszek. Chrystus na was liczy - liczy, że będziecie Jego przyjaciółmi i świadkami Jego nieskończonej miłości!

Podejmę wyzwanie?

czwartek, 23 października 2014

tak jakoś, tak po prostu

"Bo widzi się to, co się czuje. Nie samymi oczami się tylko widzi. Taki ślepy nie widzi, a ile widzi?" Wiesław Myśliwski Widnokrąg

Wczoraj po skończonej modlitwie we wspólnocie "Uwielbienie", w której ostatnio częściej się pojawiam, poszłam - jak zwykle - na stację SKM'ki, aby w ten sposób przedostać się do Gdańska. Moja siostra przed spotkaniem obiecała podwieźć mnie samochodem na kolejkę, jednak względy organizacyjne kazały mi trochę poczekać. Zdecydowałam więc, że przespaceruję się na dworzec - w końcu to tylko dziesięć minut marszu. 
- Czy mogłaby pani mi pomóc? - powiedział do mnie ok. sześćdziesięcioletni staruszek.
- Yyyy... ale jak? - powiedziałam zmieszana.
- Niech mnie pani, proszę, podwiezie pod ten kiosk. 
Dopiero wtedy się zorientowałam. Nie siedział na ławce jak inni oczekujący na przyjazd pociągu, ale na wózku inwalidzkim. Nie miał nogi, spod spodni wydostawał się kikut. Zapewne 'zjadła' ją miażdżyca bądź inne cholerstwo.
- Aaa... Przepraszam, zamyśliłam się. - powiedziałam nieśmiało. - Pewnie, że pana podwiozę.
Idąc zaledwie kilka kroków, usłyszałam: 
- Już, wystarczy. Dziękuję! Niech panią Bóg błogosławi!

Nie spotkałabym tego człowieka, gdybym poczekała na Madzię. Przypadkowe spotkanie? Nie wiem, coraz mniej - może nawet w ogóle - nie wierzę w przypadki.

Przypomniało mi się, jak półtora roku temu, razem z siostrami misjonarkami miłości opatrywałam nogi schorowanym mężczyznom, jak brałam w ramiona bezdomne panie, jak mówiłam o Bogu małym dzieciom, przychodzącym do sióstr z rodzicami w każdą sobotę... Powróciły wspomnienia i wiara, że jednak umiem być wrażliwa... mimo wszystko.

"Bo widzi się to, co się czuje" - powiedział Wiesław Myśliwski. 

W moim sercu ostatnio ogromna walka. Trudne wspomnienia łączą się z tym, co piękne. Jedno przenika drugie. A w tym wszystkim Pan Bóg, który często zdaje się milczeć... Który nie zawsze odpowiada w sposób, który byłby przeze mnie pożądany.

Co myślę o sobie JA? Co myśli o mnie drugi człowiek? Wreszcie, co myśli o mnie Pan Bóg...?

Coraz częściej zadaję sobie te pytania, będąc z natury osobą lubiącą pytać... Filozof od siedmiu boleści :) 

Dostaję odpowiedzi. Częściowe. 

Nieprzypadkowo zaczęłam tę notkę od tego cytatu. BO JA NIE WIEM, CO CZUJĘ. Ale widzę, że nie wiem... i wiem - wierzę - że Pan Bóg działa nawet wówczas wtedy, gdy zwyczajnie nie ogarniam. 

Nie lubię katolicyzmu, który jest przepełniony teoriami i dogmatami. Wolę katolicyzm żywy, ten, który umie przyznać się do tego, że nie rozumie... Cenię sobie wiernych z pasją. Chrystus powołał przecież nie teoretyków, a ludzi działających, nie ambitnych świętoszków, ale walczących ze słabościami Apostołów. 

Mam wrażenie, że ta notka nie ma ładu i składu... Nawet nie chce mi się jej czytać. :) Ale co powiem, to powiem...

Nie rozumiem działania Boga. Nie rozumiem, dlaczego w moim życiu dzieje się tak, a nie inaczej. Nie rozumiem, w sumie prawie nic nie rozumiem. :) 

Ale wierzę. I kocham. 

Mam (też) nadzieję (że tak jest). :)

Dziś mocno uderzyły mnie słowa z dzisiejszej Liturgii Słowa podczas Mszy.
"Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą. Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy, Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków! Amen"

Czym jest ten 'duch', jeśli nie również naszymi uczuciami i 'nic-nierozumieniem'? 
Czy wierzę, że moc Boża NAPRAWDĘ działa we mnie?
I czy pozwalam sobie na nic-nierozumienie - również w kwestiach wiary?

----------------------------------------------------------------------------------------
Panie Boże, który przyszedłeś do mnie w sposób szczególny ponad pięć lat temu, w dniu ojca. Który zmieniłeś moje życie do tego stopnia, że nie ma dnia, bym o Tobie nie myślała - choć może nie zawsze jest to myślenie 'poprawne' ideologicznie - jak nakazuje dogmatyka Kościoła (którą dopiero właściwie poznaję). Ty, który jesteś Życiem - naucz mnie życia. Niech więcej nie uciekam przed tym, co trudne. Ty, który jesteś Prawdą - nie pozwól, by czyjaś opinia o mnie (a może nawet moja o mnie samej) zniszczyła to, co Ty mi o mnie mówisz. Ty, który jesteś Miłością, naucz mnie kochać miłością czystą. Miłością, która nie wykorzystuje, nie odbiera godności, jest zdolna do poświęceń, ale zna również swoje granice. 

Ty, który JESTEŚ... 

niech nie tracę Cię z oczu. 
niech nie umiera we mnie tęsknota i pragnienie, by być bliżej Ciebie i drugiego człowieka

Pozwól mi być sobą.
Z Tobą.

Amen. 

poniedziałek, 20 października 2014

czy jesteś szczęśliwy?

O Panie, nie nazwałeś nas sługami, lecz przyjaciółmi, spraw, abym wytrwał w Twojej miłości (J 15, 15. 9)

Niejednokrotnie doświadczyłam różnego rodzaju zranień ze strony tych, których nazywałam 'przyjaciółmi'. Sama zresztą również raniłam - czy to słowem, czy tym, co zrobiłam, a może nawet zwykłą obecnością i krzywym spojrzeniem. Odchodziłam, zrywałam kontakt, uciekałam... powracałam, przepraszałam, wybaczałam... I w kółko, i ciągle na nowo... 

Nie rozumiem, jak to jest, że człowiek kocha. Dlaczego tę osobę lubię, a tę staram się omijać. Dlaczego przy tej czuję się dobrze, a na inną ciężko mi nawet spojrzeć. 

Nie rozumiem też, dlaczego Bóg miałby kochać mnie taką, jaką jestem. Mimo że niejednokrotnie zachowuję się - z całym szacunkiem do tych zwierząt - jak ostatnia świnia. 

------------------------------------------------------------------
- Czy jest pani szczęśliwa? - zapytali mnie kilka lat temu, na ulicy, świadkowie Jehowy. 
- Yyyy... nie wiem... - odpowiedziałam, dziwiąc się zadanemu wówczas pytaniu.
- A myśli pani, że może pani być? 
- Yyyy... 

-------------------------------------------------------------------
Minęło zapewne kilka lat. W sercu ciągle wybrzmiewa to pytanie: Agata, czy ty jesteś szczęśliwa? Czy ty chcesz być szczęśliwa?

Nie wiem? Już dzisiaj wiem, że nie mogę tak odpowiedzieć. W końcu całe życie szukam szczęścia we mnie i wokół mnie. Poszukuję odpowiedzi w książkach i oczach drugiego człowieka. Szukam radości w tym, co przynosi mi dzień. Czasem ciężko mi odnaleźć, wściekam się, denerwuję, chodzę smutna... Innym razem mogę śpiewać radosne piosenki - i nawet nie przeszkadza mi, że nie umiem, a ktoś musi tego słuchać...

-------------------------------------------------------------------
- Czy dzisiaj jest środa? - zapytał mnie niegdyś, w niedzielę!, około pięćdziesięcioletni mężczyzna.
- Nie, dziś jest niedziela...
- Serio? Przegapiłem...

Nie wyglądał na zbyt trzeźwego. Śmierdział gorzałką i potem - co najmniej kilkudniowym. 

Pomyślałam, że dobrze zapytał. Zdał sobie sprawę, że 'coś' mógł przegapić? Nie wiem. Nie wiem, co dzieje się z nim teraz...

A ze mną? 

-------------------------------------------------------------------
- Agatka, ty zawsze byłaś inna. - powiedziała mi w gimnazjum moja polonistka, gdy ekscentrycznie recytowałam Inwokację 'Pana Tadeusza'. - Ty nigdy nie przejmowałaś się ludzką opinią, zawsze umiesz robić coś po swojemu.

Szara jesień, szara zima, szara wiosna, lato szare... Szara codzienność... A w tym wszystkim miejsce na zieleń i czerwień - moje ulubione kolory. Życie, życie, życie.

Agatka, czy jesteś szczęśliwa?

A może w tym wszystkim, w tym całym DZIWNYM życiu chodzi jedynie o to, by pozwolić żyć sobie i innym?

--------------------------------------------------------------------
Jeśli JESTEŚ Boże - jak powiedziałeś, że jesteś. Jeśli jesteś Ty, którego nie dostrzegam. Kiedy wskazujesz na miłość, którą przykryłam nienawiścią i złością, (nie)świętym oburzeniem, którego nie rozumiem. Skoro JESTEŚ Miłością, a ja kochać nie umiem... to co zrobić, by umieć Tobie zaufać? Skoro tęsknię, z tęsknoty umieram, a nie mam sił, by wznieść oczy do góry. Kiedy ręce drżą, bo choć tak mocno chciałyby być dobre, robią to, co zwyczajnie przykre. 

Skoro jesteś Niewidzialny, Niezgłębiony, Wszechmogący... Skoro nazywają Cię Ojcem, Mistrzem, Adonai, Panem... Gdy filozof nazwie Cię Absolutem, Transcendentalnym Immanentnym Absolutem, inni Sprawiedliwym Sędzią, a inny Miłością... 

Gdy JESTEŚ, choć Cię nie widzę. 
Gdy dotykasz, choć Cię nie czuję.
Gdy kochasz, choć nienawidzę.

Gdy żyjesz, chociaż umieram...

Jeśli JESTEŚ, Boże - bo powiedziałeś, że JESTEŚ.

Niech będę ja także. 

Czy jesteś szczęśliwy, że jestem?
Czy JESTEŚ?

wtorek, 7 października 2014

stęskniłem się za tobą!

Panie, czy Ci to obojętne...? - zapytała z wyrzutem Marta. Wydawałoby się, że została sama. Tylko ona i i jej praca. Dla siostry nic się nie liczyło. Samotność? A może... może to pracoholizm i perfekcjonizm kobiety sprawiły, że - po ludzku - wydaje się na straconej pozycji? Przecież to Maria wybrała lepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona, a nie ona.

"Po co ty idziesz na tę pielgrzymkę?", "weź, ty odmawiasz różaniec, po co?", "ja to bym zasnęła na tej Adoracji, więc nie idę...".

Skłamię, mówiąc, że modlitwa to dla mnie wieczna radość. Nie jest tak - niekiedy muszę mocno przymusić się, by wstąpić do kościoła. Czasami, szczególnie w mojej parafii, spinam pośladki, aby wstać na Mszę niedzielną o 9:15 (szczególnie wtedy, kiedy zarwałam noc przez moje nałogowe czytanie książek). Innym razem różaniec kompletnie mi nie idzie, a wypowiadane "zdrowaśki" zupełnie się nie lepią (Zdrowaś Maryjo, Matko Boża... yyyy... łaski pełna...). Nie umiem się skupić.

A Pan Bóg zdaje się w tym wszystkim dzisiaj mówić: to nie jest istotne. To Ja mam działać, a nie ty. To ja chcę, byś do Mnie przyszła, ty nie masz się nawracać. Ja, Ja, Ja.

Niezależnie od tego częstego trudu modlitewnego jestem pewna, że Pan Bóg JEST (choć czasem lubię się przekomarzać i udawać, że Go nie potrzebuję).

Ostatnio miałam ciężki czas. Nie dostałam miejsca w akademiku. W ciągu niespełna tygodnia musiałam znaleźć sobie mieszkanie. Nie miałam żadnych pieniędzy, a jedyne, co trzymało mnie przy tym, by jednak studiować, to świadomość, że mam 21 lat, zdaną jedynie maturę i zero perspektyw na dobrze płatną i satysfakcjonującą pracę w okolicy. A poza tym wstyd - w końcu dostałam się na tę uczelnię, powiedziałam znajomym, a teraz...? Zakończyć jeszcze przed rozpoczęciem...? WSZYSTKO TO MNIE BARDZO MOCNO PRZERAŻAŁO...

a jednocześnie byłam pewna, że nie zostałam z tym wszystkim sama! Ciągle coraz to nowe osoby - często zupełnie nieznane jak pewna siostra zakonna - starały się mi pomóc.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni doświadczyłam ogromnej miłości - nie tylko Pana Boga, ale również drugiego człowieka. Znalazły się osoby, które pożyczyły mi pieniądze (niektóre wręcz nakazały, bym wzięła! :)). "Przypadkowo" znalazłam ogłoszenie w internecie (jednak Facebook się na coś przydaje), gdzie pewna - jak się okazuje wspaniała! - osoba oferowała miejsce w pokoju po bardzo korzystnej dla mnie cenie [czyli mam cenę nieznacznie różniącą się od oferty akademika :)]. Zresztą sam proces poszukiwania był bardzo ciekawy... Znajomi, znajomi znajomych, znajomi znajomych znajomych... Nigdy nie przypuszczałam, że tylu ludzi interesuje mój los!

A Pan Bóg - wierzę - temu wszystkiemu błogosławił.

Ostatnio bardzo starałam się być pełną działania Martą... Chciałam robić wszystko, by przypodobać się ludziom, by z zewnątrz być piękną i cudowną dziewczyną. A reszta? Zaczęła się sypać... Po prostu.

Ludzie mówili mi: zaufaj Bogu, On da radę.

Ciężko było mi w to wszystko nie zwątpić... Dopóki sama nie zobaczyłam, że On działa.

Działał nie tylko w ciągu mojej podróży autostopem, nie tylko podczas wielkich akcji ewangelizacyjnych, ale ciągle się o mnie troszczy (może nawet przede wszystkim wtedy, kiedy ja tego zwyczajnie nie widzę). Jestem o tym wręcz przekonana (jak inaczej wytłumaczyć te wszystkie "przypadki" - wcześniej widoczne w mojej modlitwie, przede wszystkim serca?).

Stęskniłam się za Tobą - napisała mi dziś w wiadomości pewna Osoba...

A gdyby tym Człowiekiem był dzisiaj Chrystus? Czy pozwolę sobie na to, by usiąść u Jego stóp jak Maria, słuchać tego, co ma mi do powiedzenia i...?

Zaufać. Pokochać. Uwierzyć.

BÓG JEST.