niedziela, 26 kwietnia 2015

O miłości kilka słów

Stali dzisiaj pod kościołem. Mijałam ich także na ulicy. W żółtych, charakterystycznych przy akcji "Żonkil" koszulkach zachęcali, aby wspomóc hospicja. Mówili: to nie jest umieralnia, tam rodzi się życie! A nawet Życie - przez wielkie Ż. Widziałam, doświadczyłam... na swojej własnej skórze. Potwierdzam.

Wrzucając im dzisiaj drobną sumę do skarbonki, miałam przed oczyma obraz bliskiej mi osoby, która teraz przebywa w takim miejscu. Nie jest dobrze. Rak pożarł już całą nogę, potrzebna była amputacja. Organizm walczy - głównie przez świadomość, że ma dla kogo żyć. Miłość zwycięża, chyba tylko miłość - w innym przypadku byłoby z pewnością zdecydowanie gorzej. Wola walki i dodatkowa motywacja - dzieci czekają w domu. Inspiracja. Pasja życia. Walka. Miłość ponad cierpienie. 

Kiedy dzisiaj wracałam późno - bo po 23:00 - na stancję, miałam wiele różnych myśli. Jedną z nich był... strach. Dlaczego boję się tylu rzeczy...? Dlaczego uciekam przed sprawami, które dla kogoś innego są błahostką...? Dlaczego...?

Pewna osoba zapytała mnie dzisiaj: "czy ty nie boisz się chodzić sama po ciemku?" Odpowiedziałam, że nie - i tak zdecydowanie jest. Nie boję się człowieka - choć wiem, że nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni. Nie boję się, że za rogiem czai się zło - największe kryje się w moim własnym sercu. Ludzie, których spotykałam w swoim życiu, byli piękni (i to nie jest banał, kolejny pusty, kościelny slogan!) - chociaż często mocno poranieni. I tak, jestem naiwna - bo wierzę, że człowiek jest dobry, niezależnie od tego, jakich decyzji dokonuje (bo często pewnie nie umie inaczej).

Nie jestem idealna i nawet nie chciałabym być - to byłoby nudne i mało emocjonalne (a ja do mało emocjonalnych zdecydowanie nie należę). Nadwrażliwa, z wielkim pragnieniem bliskości Drugiego, często niecierpliwa... Najwięcej wiedzą o mnie ci, którzy ze mną przebywają, dlatego nie będę robić charakterystyki, ale... idealna zdecydowanie nie jestem... 

I to właśnie pomaga mi spojrzeć na ludzi inaczej niż przez pryzmat ich zranień czy tego, co robią źle. Przebaczono mi wiele, dlatego łatwiej jest przebaczyć Drugiemu. Doświadczyłam bezinteresownej miłości, dlatego uczę się kochać. Ludzie są w cierpliwi w stosunku do mnie (a często potrzeba wiele cierpliwości...), dlatego staram się odpowiadać tym samym. Czasem się udaje, czasem nie. Jasne jak Słońce.

"Czy ty nie boisz się chodzić sama po ciemku?" 

Przyznam, że kiedyś mocno się bałam. Nawet w domu ciężko było zmusić się, by iść w ciemnościach do łazienki. Wolałam często nie spać, leżąc w pozycji embrionalnej 2 h (aż zrobiło się jasno) lub pozapalać wszystkie światła czy obudzić Mamę, której cierpliwość naprawdę podziwiam!, niż wyjść spod ciepłej kołdry w to "straszne" miejsce. Wszystko zaczęło się zmieniać w chwili, w której zrozumiałam, że NIC mi nie grozi, bo jestem w dobrych rękach. Trwało to kilkanaście lat mojego życia.

Od jakiegoś czasu jest we mnie bardzo wielkie poczucie - nie muszę kompletnie nic robić, aby zasłużyć sobie na miłość. NIC. Dzięki temu też potrafię dać większą wolność tym, którzy są obok mnie. Choć czasem chciałoby się kogoś zatrzymać, niemal zmusić do miłości... Chciałoby się, ale to najgorsze, co można byłoby zrobić... to czysty egoizm (choć często podyktowany zwykłym lękiem o siebie samego, a nie Drugiego).

Jeśli miałabym napisać dwa zdania na temat miłości - choć boję się to robić, by jej nie zbanalizować - byłoby to z pewnością:
- miłość jest wolnością - tylko człowiek, któremu pozostawia się przestrzeń na ciszę i samotność,  którego do niczego się nie zmusza, może doświadczyć, że ktoś go kocha
- miłość nie zakłada 'powinności'. Kocham nie dlatego, że coś MUSZĘ (i to łączy się ze wspomnianą wolnością), ale kocham, bo to daje mi szczęście, bo widzę w tym sens, bo chcę uszczęśliwić Drugiego, bo Drugi jest mi bliski etc... 

Rozmawiałam dzisiaj z Bratem. W sumie chyba mogę tak o Nim powiedzieć. Poruszyliśmy wiele tematów. Miłość, zakochanie, bliskość... Szczerze i otwarcie - jak mężczyzna z kobietą, albo lepiej - Człowiek z Człowiekiem. Bardzo inspirujące spotkanie, a jednocześnie mocno - mnie na pewno - uwalniające. Dobra jest świadomość, że NIC NIE MUSZĘ. Że mogę się przytulić, potrzymać za rękę - bez żadnych podtekstów. Wolność. Zupełna wolność.

Tytuł mojego bloga, jak i jego idea w ogóle, znajduje się w jednym zdaniu (które stanowi też nazwę tego bloga: W miłości nie ma lęku (1 J 4, 18). 
Im dłużej żyję, tym bardziej widzę, że TO NAPRAWDĘ DZIAŁA! 

Kiedy będę się dzisiaj modlić przed snem, będzie to krótkie: dodaj mi odwagi. Po prostu. By nie stracić pasji kochania, dawania i odbioru uczuć, ale przede wszystkim - bycia dobrym dla Drugiego. Zwyczajnie Dobrym. Jak chleb (niezależnie od tego, czy pszenny, razowy, ze słonecznikiem, czy szary opłatek... ). 

Kocham, więc żyję - chciałabym dzisiaj powiedzieć. Od ostatnich dni nawet: kocham, więc jestem wolna - dlatego żyję. 

Uwalniające jest to uczucie, kiedy wiem, że nie mogę zrobić NICZEGO, aby "zasłużyć" sobie na miłość. I że Inny też nie może zrobić NICZEGO, by mnie do tej miłości zmusić. Aż chciałabym krzyknąć: Chwilo, trwaj!

Ale trzeba iść dalej.

Pytam

Jak uprościć wszystko zapłakać
jak nie szukać innego siebie
jak nie wiedzieć w sam raz i za dużo
ani trochę już i zupełnie
jak biedronkę osłonić ręką
jak patykiem rysować wzruszenie
jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim
którym dzisiaj zgłupiało sumienie

ks. Jan Twardowski

Czy nie wystarczy tylko i aż... kochać? Na przepadłe, do końca, niekoniecznie romantycznie, ale... z sercem? Serce przy Sercu.

Dodaj siły.

piątek, 24 kwietnia 2015

...


Strasznie urzeka mnie ten obraz - "Stragan rzeźnika z ucieczką do Egiptu" Pietera Aertsena. Na pierwszym planie krwawe ochłapy mięsa na straganie, a w tle maleńka figurka Matki Boskiej na osiołku z Dzieciątkiem w białym zawiniątku i ciemna postać Józefa.

Maria daje jałmużnę żebrakowi, który wygląda jak dziecko. Za nim siedzi kobieta, zapewne jego matka. Na dalszym planie widzimy jeszcze procesję ludzi różnych zawodów i kondycji.

Jedna matka pomaga drugiej i wszyscy idą w tym samym kierunku - grzesznicy i święci.

Tło sceny skontrastowane jest z pierwszym planem - szokującą martwą naturą. Na straganie leży odcięty krowi łeb z  wpatrzonym nieruchomym okiem, świński pysk i niezliczone wyroby wędlinarskie.

Obraz wspólnoty cierpienia i nadziei zbawienia ludzi i zwierząt. Ale też obraz tego, że Bóg nie jest Bogiem jedynie żywych, ale i umarłych... Niezależnie od tego, jak wyglądamy, na ile członków podzielone zostanie nasze ciało... Niezależnie od wszystkiego... Nawet jeśli nasze życie wydaje się jakby w tle... Jak byśmy nie ogarniali tego, co mamy i czego nie mamy zrobić.

wtorek, 21 kwietnia 2015

tak

Istnieją takie spotkania, których nie do końca rozumiem. Słowa, które ktoś - często nieświadomie - wypowiada, ale które tak mocno zapadają w pamięć i serce, że nie sposób się nie uśmiechnąć. Wypowiedziane z odwagą myśli - choć przecież poznaliście się pięć minut wcześniej. Uśmiech, który znaczy więcej niż zwykły uśmiech - przez łzy, cierpienie, może nawet nienawiść, wyrażający nawet najbardziej skryty ból... ze świadomością bycia wysłuchanym.

Ostatni czas spędziłam na Śląsku. Wokół mnie - i pewnie we mnie samej - działy się wielkie rzeczy. Wiele rozmów, momenty stawiania pytań i szukania na nie odpowiedzi... Specyficzny czas, pełen dziwnych 'przypadków' i przeróżnych sytuacji, dzięki którym mogę stwierdzić, że pasjonuje mnie drugi człowiek, ale przede wszystkim moje własne życie - szczególnie, że nie wiem, dokąd mnie zaprowadzą moje dalsze wybory. I to jest dopiero pasjonujące!

"Czy mogłaby dać mi pani jakąś kanapkę?" Zapytał mnie na dworcu pewien Człowiek. Podzieliłam się, dając mu wszystkie kanapki, jakie miałam na drogę powrotną z Katowic do Gdańska. Na twarzy pojawił się wielki uśmiech, a na usta cisnęło się ogromne "Bóg zapłać", co też zresztą wypowiedział. 

A ja spotkałam, po raz kolejny, Chrystusa. Śmieszne jest to, że gdy powiedziałam "nie dam rady zjeść tych kanapek, chcę spać w tym nocnym pociągu", usłyszałam "dasz je braciom bezdomnym". Wykrakała.


Niech to nigdy nie minie.

piątek, 17 kwietnia 2015

na dworcu

Siedzę właśnie na dworcu PKP w Katowicach i - przyglądając się ludziom - zastanawiam się, dokąd oni tak biegną? Czy znaleźli juz sens swojego życia? Czy czują się kochani? Czy...?

A może są to ci wiecznie bezimienni, których nikt nie kocha, nikt o nich nie pamięta (chyba, że przyjdzie coś zrobić, np pożyczyć pieniądze)? A może to ci, którym najbliższa osoba powiedziała: "nienawidzę cię" i - trzaskając drzwiami - odeszła z kamienną twarzą? Albo ci, którym ktoś wmawiał, że już nic z nich nie będzie...? A jednak są, żyją, marzą i tęsknią... I wierzą, że tego nie usłyszeli.

A może...?

Jakaś zakonnica, w śmiesznym welonie, który przypomina raczej chustę naszych babć, kupuje bilet. Inny pan, siedzący obok mnie na metalowych krzesełkach, niemiłosiernie chrapie. Co jakiś czas budzi go ochrona - muszą pilnować, by nic mu się nie stało... Pani w zielonej kamizelce sprząta obok nas podłogę - wnioskując po minie, nie jest to dla niej wymarzoną praca. A pracy ma dużo - jakiś gruby facet wciąga trzeciego kebaba, a dziewczyna wyjęła kanapki, zapewne pozostały jej z podróży. Dzień jak co dzień, nie różniący się pewnie od siebie...

Tylko ludzie inni, inne ich doświadczenia, historia życia...

Siedzę ze swoim chińskim tabletem, patrzę... Czy znajdę człowieka wśród ludzi?

A czy ja będę człowiekiem dla nich - a może kolejnym niemym obserwatorem?

A może...?

W moim kierunku idzie bezdomny. Zaczepia ludzi. Podejdzie do mnie...?
Może opowiedzieć mu o moich uczuciach i obserwacjach, zapytać o imię albo, zwyczajnie, przywrócić mi twarz?

Kończę, to dopiero początek przygody. 

niedziela, 5 kwietnia 2015

miało być zupełnie inaczej...

miało być zupełnie inaczej

strażnicy z mieczem w ręku
Maria z wonnościami

nikt nie podejrzewał
że będzie inaczej

nawet jaskółki nie mogły przeczuwać
że 
coś się stanie 
w tych przedziwnych dniach wiosny

i osioł który niósł do Jerozolimy
Piłat który umył ręce

nawet Matka
wdowa
z żalem składająca ciało

nikt nie podejrzewał że będzie inaczej

dzisiaj
kiedy grób odsłonięty
kiedy tylko niemy całun leży nieruchomo
gdy strażnicy chętnie zmieniliby profesję
(lub sami zasnęli w pilnowanej skale)

kiedy jest zupełnie inaczej

pozostała tylko radość niewymowna
i osioł 
który niósł na plecach
który 
już nigdy nie zapomni Jego spojrzenia
słodkiego ciężaru
i tego radosnego hosanna

wierzący głupek

Wielkanoc 2015


piątek, 3 kwietnia 2015

ale po co?

"Krzyżu święty nade wszystko"? Błogosławione cierpienie? Szczęśliwe rany...? 

Zaciskam pięści. Kompletnie nie zgadzam się z tymi sformułowaniami. Nie dzisiaj. Nie teraz. Nie... Nie umiem. Jak być szczęśliwym pomimo cierpienia najbliższych? Jak nie zwątpić w sens życia i/czy śmierci? A choroba... czy ona w ogóle ma jakiś sens?

I mogłabym zacząć odpowiadać na te pytania, ale zwyczajnie NIE WIEM. 

Dzisiejszy dzień spędziłam w hospicjum. Budynek nowoczesny, personel bardzo oddany swojej misji. W powietrzu zapach niegojących się i wrzodziejących ran, przepoconych ubrań, wypalonych w nerwach papierosów, ale nie tylko to... Tętniło życiem, tak mocno tętniło ŻYCIEM. Wyczuwalne nawet w powietrzu.

W świecie nic się nie zmienia. Zakochani dalej trzymają się za ręce, wiosna nieśmiało puka do okien, matka uspokaja dziecko w kościele, szaleńcy zbombardowali szkołę, a życie... ono biednie jakoś swoim torem. Niewielu zastanawia się, co TUTAJ robi. Albo czego nie robi, bo wegetuje, rozmyślając o przeszłości i tęskniąc za przyszłością, która pewnie nigdy nie nadejdzie.

Ja także. 

I wiem, że często moje slowa mogą brzmieć patetycznie, banalnie i w ogóle... kościelnie. Ciągle, przesiąknięta kościólkowatością, uczę się, by mówić jednak bardziej po ludzku. Nie wiem, czy mi się to udaje, czy nie - nadal nad tym pracuję. By nie sypać tanimi, kościółkowatymi frazesami, ale zachowywać się bardziej jak normalny człowiek (który niekoniecznie musi znać odpowiedź na każde pytanie).

Czasem w obliczu cierpienia można tylko pochylić się nad człowiekiem i umyć mu stopy.

Święte cierpienie? Radosne rany?

A może tylko dla tych, którzy nie niosą krzyża sami?
A może dla tych, którzy - stojąc obok - powiedzą: ma piękne życie?
A może...?

Nie rozumiem cierpienia. Nie wiem, po co to wszystko. 

Nic nie wiem. Nie rozumiem.

Jestem człowiekiem...?