piątek, 17 kwietnia 2015

na dworcu

Siedzę właśnie na dworcu PKP w Katowicach i - przyglądając się ludziom - zastanawiam się, dokąd oni tak biegną? Czy znaleźli juz sens swojego życia? Czy czują się kochani? Czy...?

A może są to ci wiecznie bezimienni, których nikt nie kocha, nikt o nich nie pamięta (chyba, że przyjdzie coś zrobić, np pożyczyć pieniądze)? A może to ci, którym najbliższa osoba powiedziała: "nienawidzę cię" i - trzaskając drzwiami - odeszła z kamienną twarzą? Albo ci, którym ktoś wmawiał, że już nic z nich nie będzie...? A jednak są, żyją, marzą i tęsknią... I wierzą, że tego nie usłyszeli.

A może...?

Jakaś zakonnica, w śmiesznym welonie, który przypomina raczej chustę naszych babć, kupuje bilet. Inny pan, siedzący obok mnie na metalowych krzesełkach, niemiłosiernie chrapie. Co jakiś czas budzi go ochrona - muszą pilnować, by nic mu się nie stało... Pani w zielonej kamizelce sprząta obok nas podłogę - wnioskując po minie, nie jest to dla niej wymarzoną praca. A pracy ma dużo - jakiś gruby facet wciąga trzeciego kebaba, a dziewczyna wyjęła kanapki, zapewne pozostały jej z podróży. Dzień jak co dzień, nie różniący się pewnie od siebie...

Tylko ludzie inni, inne ich doświadczenia, historia życia...

Siedzę ze swoim chińskim tabletem, patrzę... Czy znajdę człowieka wśród ludzi?

A czy ja będę człowiekiem dla nich - a może kolejnym niemym obserwatorem?

A może...?

W moim kierunku idzie bezdomny. Zaczepia ludzi. Podejdzie do mnie...?
Może opowiedzieć mu o moich uczuciach i obserwacjach, zapytać o imię albo, zwyczajnie, przywrócić mi twarz?

Kończę, to dopiero początek przygody. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz