"Krzyżu święty nade wszystko"? Błogosławione cierpienie? Szczęśliwe rany...?
Zaciskam pięści. Kompletnie nie zgadzam się z tymi sformułowaniami. Nie dzisiaj. Nie teraz. Nie... Nie umiem. Jak być szczęśliwym pomimo cierpienia najbliższych? Jak nie zwątpić w sens życia i/czy śmierci? A choroba... czy ona w ogóle ma jakiś sens?
I mogłabym zacząć odpowiadać na te pytania, ale zwyczajnie NIE WIEM.
Dzisiejszy dzień spędziłam w hospicjum. Budynek nowoczesny, personel bardzo oddany swojej misji. W powietrzu zapach niegojących się i wrzodziejących ran, przepoconych ubrań, wypalonych w nerwach papierosów, ale nie tylko to... Tętniło życiem, tak mocno tętniło ŻYCIEM. Wyczuwalne nawet w powietrzu.
W świecie nic się nie zmienia. Zakochani dalej trzymają się za ręce, wiosna nieśmiało puka do okien, matka uspokaja dziecko w kościele, szaleńcy zbombardowali szkołę, a życie... ono biednie jakoś swoim torem. Niewielu zastanawia się, co TUTAJ robi. Albo czego nie robi, bo wegetuje, rozmyślając o przeszłości i tęskniąc za przyszłością, która pewnie nigdy nie nadejdzie.
Ja także.
I wiem, że często moje slowa mogą brzmieć patetycznie, banalnie i w ogóle... kościelnie. Ciągle, przesiąknięta kościólkowatością, uczę się, by mówić jednak bardziej po ludzku. Nie wiem, czy mi się to udaje, czy nie - nadal nad tym pracuję. By nie sypać tanimi, kościółkowatymi frazesami, ale zachowywać się bardziej jak normalny człowiek (który niekoniecznie musi znać odpowiedź na każde pytanie).
Czasem w obliczu cierpienia można tylko pochylić się nad człowiekiem i umyć mu stopy.
Czasem w obliczu cierpienia można tylko pochylić się nad człowiekiem i umyć mu stopy.
Święte cierpienie? Radosne rany?
A może tylko dla tych, którzy nie niosą krzyża sami?
A może dla tych, którzy - stojąc obok - powiedzą: ma piękne życie?
A może...?
Nie rozumiem cierpienia. Nie wiem, po co to wszystko.
Nic nie wiem. Nie rozumiem.
Jestem człowiekiem...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz