sobota, 28 czerwca 2014

sraczka, Pan Bóg, przebaczenie

Dopiero, kiedy zrozumiem, że NIE OGARNIAM, że nie jestem w stanie zrozumieć, dopiero wtedy może rozlać się darmowa łaska z krzyża i pustego grobu - pomyślałam dzisiejszego poranka, zaraz po wstaniu z łóżka. Nie chciało mi się ruszyć tyłka. Dzwoniący budzik w pokoju rodziców zdradzał, że nie jestem sama z tym problemem. Czekałam aż go wyłączy, przeszło przeze mnie uczucie wściekłości, wreszcie zdenerwowałam się i... wstałam. Mama poprosiła, by zrobić jej kawę. Sama zalałam sobie herbatę - i tak wiele kaw wypijam, muszę sprawdzić, którą fazę osiąga moje uzależnienie. Chyba tak źle nie jest... Obudziłam się o 8:00, już jest po 11:00, a mną - póki co - nie trzęsie.

Mój temperament: sangwinik. Wszędzie mnie pełno, gdzie się pojawię, wnoszę niepowtarzalne poczucie humoru, lubię rozmawiać, ale i podróżować, doświadczać, przytulać się... Jednak sporo we mnie melancholika - uwielbiam filozofować, zadawać pytania, szukać prawdy, analizować... To wszystko - a jeszcze historia życia, ludzie, których spotykam i wszystkie inne czynniki - sprawiają, że jestem tym, kim jestem. Nie mogę być ani lepszą ani gorszą Agatą - bo nawet jeśli upadam, jeśli nie daję rady, to dalej jestem tą samą, godną i spragnioną miłości, kobietą. Nikt i nic nie jest w stanie odebrać mi tego, że ponad dwadzieścia jeden lat temu pojawiłam się na tym świecie - najpierw w brzuchu mojej mamy, a w grudniu '93 już normalnie na ziemi. 13 lutego 1994 r. narodziłam się jeszcze pełniej, przyjmując chrzest w wierze katolickiej. A potem wiele, wiele, wiele wydarzeń... i jestem! Taka, a nie inna Ja.

I dalej NIE OGARNIAM. Więcej, cieszę się, że tak jest. Cieszę się, że mogę być sobą - a więc i upadać, i powstawać, i błądzić (jak to sangwinik), i nie dawać rady, i kochać, i... Cieszę się, choć jest to nie tylko dar, ale i zadanie - by z tej wolności korzystać w odpowiedni sposób, nie raniąc przy tym innych i siebie samej, a także Pana Boga (choć Jemu zawsze łatwiej mi przebaczyć niż drugiemu człowiekowi i - może przede wszystkim - sobie samej).

Może posłużę się przykładem niewłaściwym, a może nie wypada pisać tak wprost... Jeśli, czytając tę notkę, zajadasz coś smacznego, może lepiej przerwij posiłek? Chyba, że nie jesteś wrażliwy... Podobno o dupie Maryni też trzeba umieć rozmawiać, dlatego korzystam z tego przywileju.

Jakiś czas temu przeszła mi myśl przez głowę, że z nienawiścią jest jak ze sraczką. Często dopada nie w tym momencie, co powinna. Psychologowie nazwą to mechanizmami obronnymi. Niejednokrotnie sama doświadczyłam tego w swoim życiu, że - nie wiedząc skąd - ale opanował mnie taki strach, którego nie umiałam wytłumaczyć. Mając zajęcia z emisji głosu, wyszłam z sali z zapłakanymi oczami - nikt nie wiedział dlaczego, ja również. Minęło kilka miesięcy i zrozumiałam... Jednak coś musiało już wypłynąć. Na szczęście, miałam wtedy tyle klasy i odwagi, że przeprosiłam, a tamta osoba nie kryła urazy i w ogóle nie czuła się zraniona, jednak pamiętam mój wstyd. Pamiętam. Dzisiaj patrzę na to jako na łaskę - łaskę jeszcze większego poznania siebie samej - ale wtedy miałam dość siebie samej, chciałam zapaść się pod ziemię i już z niej nie wychodzić. Nienawiść można również porównać do biegunki dlatego, że podobnie jak ona - wypłukuje to, co dobre z naszego organizmu. Gdy mam ochotę komuś - mówiąc kolokwialnie - przywalić, gdy w moim sercu drzemie chęć odwetu, nie ma czasu zastanawiać się, czy to tak naprawdę da mi szczęście. Nienawiść przysłania mi oczy - ja chcę się tylko i wyłącznie wypróżnić, ale nie robię tego w odpowiedni sposób. Nie idę z tym do Chrystusa, ale walę w człowieka jak bokser w worek treningowy. Niezależnie, czy jest to fizyczne uderzenie, czy bardziej psychiczne i duchowe, bolące często bardziej niż najmocniejszy kopniak w obolały brzuch. Sraczka wreszcie prowadzi często do innych chorób, odwadnia organizm... Dlatego, gdy już dopadnie, trzeba pić sporo wody z dobrego źródła i jeść to, co sprzyja (żucie gum w sporych ilościach nie jest wskazane). W życiu duchowym jest podobnie - przybierając tę a nie inną filozofię życiową, karmiąc się tymi, a nie innymi informacjami (również o sobie) mogę sobie albo zaszkodzić (unieszczęśliwić), albo pomóc. Pewnie to, co piszę, jest banalne, ale... mimo dwudziestu jeden lat, dopiero teraz mocno doświadczam, jak to ważne.

Kolokwialnie, choć bardzo szczerze, Pan Bóg może uleczyć nas z każdej sraczki. Dzisiaj jestem w stanie modlić się za tę osobę, która skrzywdziła mnie ładnych kilka lat temu i usiłowała odebrać mi godność. Czułam się niechciana i niekochana. Dzięki Panu Bogu i ludziom, których spotykam, wiem, że tak się nie stanie, że nic i nikt nie jest w stanie tego zrobić. Można zamknąć mnie w klatce dla tygrysów, zakuć w kajdany, zniewolić na wszystkie ludzkie sposoby... jednego jednak nie można zabrać - czego mocno doświadczyli niektórzy więźniowie Oświęcimia czy autorka książki "Ocalona, aby przebaczyć" (tę lekturę serdecznie polecam!): nie można zabrać wolności decydowania, czy chcę przebaczyć.

Nie mówię, że jest to łatwe - często, jak pokazuje też moje życie - jest to długi, męczący proces. Wiem jednak, że warto. Nie dla tej osoby, ale dla mnie samej. Wydaje mi się, że nie chodzi o to, by kogoś usprawiedliwiać (to też wiele razy robiłam), ile nie patrzeć na SIEBIE przez pryzmat moich zranień. Bo ja - Agata Krukowska - jestem kimś więcej niż raną, zadaną mi przez kogoś. W I Ę C E J.

Nie ogarniam.


"Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości, jak oblubieńca, który wkłada zawój, jak oblubienicę strojną w swe klejnoty."

środa, 25 czerwca 2014

niewiarygodne


Miesiąc wakacji najprawdopodobniej będzie wyjęty z "normalnego" trybu życia. Nie, nie upijam się, lubię alkohol, choć nie w wielkich ilościach, symbolicznie. Jedno zaproszenie za drugim. Już w przyszłym tygodniu jadę do Łysej Góry - zapewne przez ukochany Kraków. Nie na sabat czarownic, ale spotkać się z Kimś ważnym, Kimś, kogo spotkałam w swoim życiu tylko dwa razy, ale to spotkanie odmieniło i Ją, i mnie samą. Dało nadzieję. Zaczęło uczyć pokory. Widzę to, choć może obie się do tego nie przyznajemy :) Jesteśmy takie różne, a tak do siebie podobne. Inne drogi, zupełnie inne ścieżki do nawrócenia. Obie zdążamy, chcemy iść w tym samym Kierunku. Zmagamy się. Upadamy. To jest naprawdę piękne.

Po dwóch dniach jedziemy razem do Dębowca na Podkarpaciu, na Saletyńskie Spotkanie Młodych. Nie do końca wiem, z czym to się je, co tam się robi i w ogóle, ale jadę. Obiecałam sobie i M. kilka miesięcy temu, że jak będę mogła, to się zjawię. Teraz jest ten czas, wierzę, że czas łaski. Okaże się :)

Kilka dni na Podkarpaciu i razem z K. - która również będzie w Dębowcu - jedziemy na Ewangelizację Nadmorską. Nie wiemy jeszcze dokładnie jak - czy autostopem (to bardzo prawdopodobne!), czy normalnie pociągiem. Tak, jesteśmy szalone. Tak, uparcie wierzymy, że nic nam się nie stanie. Tak, nie chcemy brać ze sobą żadnych pieniędzy, licząc na łaskę i niełaskę współtowarzyszy podróży. Chyba nie jesteśmy do końca "normalne" :)

A potem? Potem tylko i aż Przystanek Jezus i Woodstock. Również z K. Czekam kilka lat, dobrych kilka lat - 5, może 6. Pierwsze pragnienie jeszcze w gimnazjum, niestety (?) niezrealizowane - Mama kategorycznie się temu sprzeciwiła. Miała prawo. Sama się boję, im bliżej do Kostrzyna, tym bardziej ogarnia mnie strach. Jadę jednak. Nie będę tam sama, nie jadę też tylko dla zabawy. Wierzę w Miłość i - mam nadzieję - wierzę Miłości. Ufam, że moje pragnienie nie jest przypadkowe i Pan Bóg chce i może się jeszcze mną posłużyć. Jadę o Nim opowiedzieć, choć wiem, że może nie być łatwo - będę musiała zmierzyć się przede wszystkim z samą sobą i swoimi uprzedzeniami.

Jeszcze kilka dni temu nie spodziewałabym się, że tak się wszystko ułoży. Gdy M. chciała mnie zapisać na Dębowiec, okazało się, że jest ostatnie miejsce w autokarze, gdyż ktoś chwilę wcześniej zrezygnował! Niesamowite? Dla mnie tak! Inaczej musiałabym jechać na własną rękę,  a jestem pewna, że nie byłoby to dla mnie takie przyjemne jak teraz :-)

Być może zastanawiacie się, skąd mam na to wszystko pieniądze... Powiedziałabym, że od Pana Boga - i wcale bym nie skłamała! Poraża mnie ostatnio dobroć innych ludzi - nawet nie muszę o nic prosić. Czasem mi wstyd, nigdy nie lubiłam nawet pożyczać. Potem jednak reflektuję i mam ochotę wznieść ręce do góry (do Góry!) i podziękować. Za te wszystkie ręce tak chętne do dawania. Za serca otwarte na Jego moc. Za tę chęć dzielenia się, a nie tylko brania. Uczę się pokory - czasem trudniej coś od kogoś wziąć niż mu dać. W moim przypadku na pewno. Tym bardziej, że często mogę odpłacić się tylko i aż modlitwą.

Sierpień i wrzesień przeznaczam na pracę. Cieszę się, że w końcu ją znalazłam - nie jestem typem domownika, roznosi mnie, gdy przebywam w domu. Bardzo mocno się cieszę. Tym bardziej, że będę z M.

Dziś rano przyszła refleksja: może tego jest za dużo, może jedna ewangelizacja na Woodstocku wystarczy, może nie mam jechać do tego Dębowca, a może odpuścić sobie tę Nadmorską Ewangelizację? Czy dam radę - i fizycznie, ale przede wszystkim duchowo, również materialnie to wszystko "pociągnąć"?

A potem usłyszałam - autentycznie - w sercu: ogarnij się, wystarczy ci Mojej łaski! Wierzysz w zmartwychwstanie, a przejmujesz się takimi bzdetami?

Nie wiem, w jaki sposób mam dziękować Wszechmocnemu za ludzi, których spotykam. Dlatego decyduję się jechać - choć są to wyjazdy w ciemno, choć zupełnie nie wiem, co mnie może spotkać, kogo spotkam w ciągu przyszłego miesiąca i ile - tak naprawdę - będzie to kosztować. Ufam. Coraz mocniej. Przecież obiecał (!), że nie zostawi nas samymi.

Pan Jezus pokazał mi ostatnio kilka ważnych rzeczy: mam niesamowitych ludzi wokół siebie, chcę być darem dla innych i to, że nigdy nie mogę się spodziewać, co będzie. To naprawdę fascynujące i niesamowite! :) Aż mam ochotę krzyczeć i śpiewać z radości, boję się tylko sąsiadki, bo już kiedyś pytała Taty, czy mi robią jakąś krzywdę (a ja tylko śpiewałam jakąś piosenkę mojej Mamie) :)

Od października rozpoczynam studia na Uniwersytecie Gdańskim. Nie chcę wyruszać z dala od domu - tutaj są nie tylko moi rodzice i rodzeństwo, ale najwspanialsi ludzie na świecie. Serio. Choć im dłużej żyję, tym mam wrażenie, że cały świat jest moim domem - bo żeby praca znalazła mnie pod Tarnowem? Żeby w ciągu kilkudziesięciu dni chcieć wyruszyć z Pomorza w okolice Tarnowa, potem pod Jasło i do Koszalina, a następnie do Kostrzyna nad Odrą, z powrotem do Tarnowa i do domu? :)

Przyznam, że dawno nie było we mnie takiego pokoju, jaki mam teraz. Wiem, że jestem w dobrych, bo Bożych rękach. Niesamowite.

Panie Jezu, ogarnęłam się. Wierzę, że wystarczy Twojej łaski. Obiecałeś, to teraz się troszcz!

Idę!

Proszę o modlitwę. Za ludzi, którzy są mi bliscy, a z różnych powodów przeżywają teraz ciężki czas. I za tych wszystkich wspaniałych, których spotykam i spotkam nie tylko w ciągu najbliższego miesiąca. I za mnie samą, by to był czas piękny i owocny, a nie tylko bogaty w nowe doświadczenia.

A ja pamiętam o Was.

Niech Pan błogosławi!

poniedziałek, 23 czerwca 2014

przebaczenie?

Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, by przebaczyć tym, którzy wobec nas zawinili. Niby modlę się Modlitwą Pańską, niby wiem, że chrześcijaństwo powinno być radykalne w przebaczaniu, że przebaczenie jest oznaką wielkiej siły i odwagi, no ale właśnie... Bo gdy serce boli, to i rozum wydaje się być oszołomiony tym, co się dokonuje.

Gdy kopią, gdy boli, gdy nie daję rady... czy jest możliwość przebaczenia? Niejednokrotnie słyszałam w swoim życiu: nie chcę przebaczyć, bo on na to nie zasługuje albo nigdy mu tego nie zapomnę. Wtedy patrzę na postawę, w której przebywa. Najczęściej podkurczone nogi i skrzyżowane ramiona, dłonie zaciśnięte w pięść, przygryzane wargi. I myślę: gdybyś ty, człowieku, wiedział, jaki jesteś piękny... Serio. P I Ę K N Y. Nie udajesz tytana. Nie mówisz: nie mam problemów. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale serio - jesteś wtedy dla mnie najpiękniejszym człowiekiem na Ziemi.

Dzisiaj spotkałam się z pewnym Znajomym, który powiedział mi, że "lubi trudne przypadki". Tak, ja chyba jestem specjalistką od takowych. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, że ludzie - często po paru chwilach - zaczynają się przede mną otwierać. Bardzo często osoby bezdomne, ledwo poznane na ulicy... ludzie w pociągach... dziewczyny na rekolekcjach... Może to moja ekscentryczność, może to, że widzę więcej i pragnę więcej, że nie zadowalam się przeciętnością (choć moje czyny nie zawsze o tym świadczą)? Nie mam pojęcia. Ale kiedy tak obserwuję, kiedy słucham ludzi, wiem jedno: każdy człowiek pragnie miłości czystej i bezwarunkowej. Serio?

Mam wielu znajomych, choć niewielu przyjaciół. Ci, którzy przy mnie pozostali, wiedzą, jacy są dla mnie ważni - nie tylko często im o tym mówię, ale staram się "pokazać". Próbuję, mimo bólu życia i licznych zranień, wejść w takie dialogi, które będą budować, w którym Ty tej osoby będzie przed moim Ja, choć Ja nie stanie się uzależnione od Ty. Uczę się miłości bezwarunkowej i wolnej, która nie zmusza, choć wymaga od drugiej osoby tyle, ile od siebie. Uczę się, ciągle się uczę - a im dłużej żyję, tym - wydaje mi się - coraz mniej wiem. Czy bardziej kocham?

Dzisiaj dzień ojca. Dla mnie samej dzień szczególny, gdyż pięć lat temu po raz pierwszy w życiu doświadczyłam osobistej relacji Pana Boga do mnie. I zapragnęłam Go kochać i jeszcze mocniej poszukiwać. To coś silniejszego ode mnie samej. Nie zasłużyłam na to. Jak i na to, by stawiał na mojej drodze tych, a nie innych ludzi. A jednak tak się dzieje.

Być może notka ta jest nieskładna. Być może NIC z tego nie pojmujesz. Być może już masz to wszystko w - niekulturalnie - dupie i zamknąłeś tę kartę po przeczytaniu kilku zdań. Ale być może coś utkwi w Twojej czy mojej pamięci. Chcę, byś wiedział jedno, a ja sama wiem, ale mam nadzieję, że nie zapomnę... Pan Bóg nigdy o tobie i o mnie nie zapomni, jak nie zapomniał o Swoim Synu, gdy Ten umarł. Właśnie dla ciebie. Dla C I E B I E. Za darmo. Głupią i bezsensowną śmiercią - po ludzku. 

Nie musisz jeszcze umierać, by tego doświadczyć. Pierwszy raz przyjęłam tę prawdę pięć lat temu. Wcześniej chodziłam do kościoła, modliłam się nawet, ale nie wiedziałam, kim dla mnie jest. Ale kiedy zaczęłam Go poznawać... tak, to nie jest przypadek. Dzień ojca 2009. Najpiękniejszy dzień w moim życiu. Choć teraz nie jest mi wcale łatwiej niż wcześniej.

Ciągle, na nowo, muszę przebaczać. Drugiemu człowiekowi, sobie, ale i Panu Bogu.

Czy wystarczy życia, by to wreszcie... zrozumieć?
Czy wystarczy życia, by wreszcie pokochać siebie i zrozumieć, że nie wszystko muszę pojmować?

A gdyby jeszcze było mało, Pan Bóg ciągle powtarza: wypłyń na głębię, porzuć wreszcie tę bezpieczną przystań i chodź... Ja JESTEM. 

piątek, 20 czerwca 2014

gdzie serce...

Tam jest skarb, gdzie serce twoje.

Jeśli moje serce żyje pisaniem. Jeśli to większe niż nałóg, coś pomiędzy pasją a sposobem na życie. I jeśli...

Skarb, gdzie serce. Nie tam, gdzie rozumowanie, pojmowanie, dedukowanie, ale gdzie odczuwanie, doświadczanie i emocjonalność. Tam mój skarb, choć może pod nawałem wielu różnych uczuć ciężko go odkryć, odnaleźć i wreszcie przyjąć. Gdzie uczucia zdają się walczyć z rozumem, a rozum pragnie odrzucić możliwość bycia wrażliwą.

Ci, którzy mnie znają, pukają się często w głowę, gdy mówię o Jezusie Chrystusie, o tym, że jestem chrześcijanką. Rzucają cytat z Ewangelii według św. Mateusza, mówiący o tym, by zamknąć się w czterech ścianach i tam się modlić, w ukryciu. I pewnie, że często modlę się jedynie i aż swoim sercem - najczęściej, gdy zwyczajnie wstydzę się zrobić publicznie znak krzyża, czy czuję, że komuś potrzebna jest modlitwa - a nie chcę i nie potrzebuje - by ta osoba o tym wiedziała. Nie jest modne głoszenie Chrystusa, mówienie non stop o miłości, o radości spotkania, o osobach bezdomnych, o... Tym żyję. To mój skarb, którego nie chcę i - wydaje mi się - nie powinnam tracić. Jestem wrażliwa i, więcej, mam tę świadomość. To mój dar i krzyż zarazem, szczególnie w chwilach trudnych.

Wczoraj zobaczyłam, jak wiele we mnie pychy. Chciałam, by blog był dla tych "nielicznych", przesłałam linka do niego w wiadomości prywatnej tylko kilku osobom... A trzy osoby (!) wstawiły odnośnik na swoim profilu na facebooku, polecając go dalej. Początkowo pomyślałam: no nie, znowu..., choć w sercu "coś" mi mówiło: "nie czas zamykania się w domu, czas głoszenia po dachach". 

Jeśli mam pisać, to będę, nawet dla tylko jednego czytelnika, ba - nawet, jeśli będę nim tylko ja sama. To jest mój skarb, moja pasja, moje życie. 

Choć często wiąże się on i z krzyżem, szczególnie gdy ktoś - lub nawet ja sama - nie rozumiem do końca intencji tego, co robię. "Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie". 

Tak. 

I jak napisałam wczoraj na swoim profilu...

Myślę, więc jestem,

piszę, bo lubię,

szukam i błądzę,

kocham, więc sądzę...

z miłości.



Dlatego proszę o opinie. Najbardziej te niepochlebne. Muszę spokornieć :)

Niech Pan Wam błogosławi!

czwartek, 19 czerwca 2014

W oczach...

- Czy możemy zająć pani chwilę czasu? - zmęczonym wzrokiem zapytał mnie mężczyzna, który zapewne mógłby być moim ojcem. Obok niego stał około piętnastoletni chłopiec, nerwowo wpatrujący się w ziemię. Od razu pomyślałam: Świadkowie Jehowy. Nie pomyliłam się. Czarna teczka, Pismo święte i kilka czasopism od razu uświadomiło mi, z kim mam do czynienia.
- Tak, ale... Pragnęłam zbyć ich tym, że jestem chrześcijanką, że chodzę do kościoła, że mam w nosie to, co mi powiedzą, bo i tak wierzę w Jezusa Chrystusa, że...
- Czy jest pani szczęśliwa? Czy wie pani, że Jehowa jest jedynym Bogiem, że...? Otworzył Biblię, sięgając do proroka Jeremiasza. Rozdział 33... Widziałam podkreślony dość grubym długopisem werset. Dzisiaj żałuję, że nie pokazałam im mojego Pisma... podkreślenie na podkreśleniu, ołówkiem, długopisem, kolorowymi kredkami. Moglibyśmy dość mocno konkurować.
Spojrzałam na niego. Zobaczyłam to nerwowe, oczekujące mojej reakcji spojrzenie...
- Wiedzą panowie, jestem chrześcijanką...
- Zatem wierzy pani w koniec świata?
- Ja nie tylko wierzę, ale go oczekuję. Wiedzą panowie... - spojrzałam na młodego, który właśnie podniósł wzrok z ziemi - wierzę, że paruzja będzie nie tylko czymś niesamowitym, ale przepełni świat jeszcze większą Miłością. Choć, kto wie, może wcale takie niesamowite nie będzie, ot, jak Pan Jezus w żłobie...
- Należy pani do jakiegoś zboru?
- Nie, jestem katoliczką.
Zobaczyłam jeszcze większe zdziwienie. Patrząc przez pryzmat mojego wieku, mógł pomyśleć, że ma do czynienia z młodocianą gówniarą - tym bardziej, że kiedy się nie umaluję, wyglądam jak piętnastolatka. A tu takie teksty? Z ust katoliczki?
- Jest pani katoliczką?
- Tak, proszę pana, jestem.
- To dlaczego pani z nami rozmawia?
- Dlaczego? Bo wierzę. Więcej - uśmiechnęłam się półgębkiem - wierzę, że to spotkanie, to nie przypadek...
- Pani, ja tu przyszłem (powiedział "przyszłem!") panią nawracać, ale to pani... Musimy już iść. Do widzenia.

Uśmiechnęłam się. Bingo!
Kiedyś wystarczyło zmówić Zdrowaś Maryjo, a świadkowie odchodzili w popłochu. Znam też takich, którzy "straszyli" Biblią interlinearną, mówiąc, że porównają głupoty jehowickie zawarte w ich Piśmie z Pismem chrześcijańskim (a bliżej "katolickim"). I może moja sytuacja jest jednostkowa - spotkałam się z różnymi reakcjami Świadków Jehowy (a dość często bywają w moich rodzinnych stronach, czasem widuję ich też zwyczajnie na ulicy), jednak wierzę, ba - wiem, że niczego nie zbuduje się bez relacji i modlitwy.

Nic tak nie przyciągnie innych do Chrystusa, jak radość bycia Jego uczniem. Serio. Nie chodzi o wymuszoną radość, a nawet o uśmiech od ucha do ucha. Jestem chrześcijanką. Wiem, że nic ani nikt, żadna osoba nie jest w stanie odebrać mi mojej wiary w Niego, jeżeli będę zakorzeniona w modlitwie, jeśli co dzień - na nowo - jeszcze mocniej się w Nim zakocham.

Być może ta sytuacja wydaje Wam się nieprawdopodobna. Mnie też by się taka wydawała jeszcze kilka miesięcy temu... Ale jej doświadczyłam.

Ten mężczyzna powiedział jeszcze, że wróci. Nie wiem, czy tak będzie - minęło kilka tygodni, a ich nie ma... Modlę się jednak, by ta rozmowa coś ich w życiu zmieniła. Nie wiem, czy zmieni, ale zmieniła mnie... Już wiem, że warto rozmawiać z każdym. Bo w każdym jest ta nadzieja, ta tęsknota za Najwyższym.

Czy jest pani szczęśliwa?

Czy jestem?

Od początku...

Nie jest to mój pierwszy blog. Nie jest też pierwszy blog na bloggerze. Pisaniem nie zajmuję się od dziś - choć zawsze, niestety, pozostawało ono tylko w szufladzie pasja. Był czas, że pisałam wiele, ale i kilka miesięcy "suche", w których zajmowałam się raczej zwykłymi, mniej lub bardziej prostymi, przemyśleniami.

Powracam.

Dlaczego? Dlatego, że chcę mówić i głosić Tego, który mnie kocha.

Skąd nazwa bloga? Są to 'sigla' do 1 Listu św. Jana. 1 J 4, 18. Wierzę bowiem, że w Miłości - którą jest Chrystus - nie ma lęku. Doświadczyłam jej, nie jest to tylko tanie stwierdzenie. I ciągle na nowo doświadczam.

Pragnę dzielić się spotkaniem, moim przeżywaniem wiary, moim patrzeniem na świat. Zapewne nie będzie tutaj dogmatyki, postaram się też ograniczyć moralizowanie. Ufam bowiem, że Pan Bóg pragnie mówić przez moje świadectwo - potwierdzone życiem i słowami tych, którzy są obok mnie (i zapewne również sięgną do tego bloga).

Nie wiem, czy jestem tu "na stałe". Właściwie, im więcej mam lat, tym mniej wiem. :) Proszę jednak o modlitwę - jeśli faktycznie to mój sposób dotarcia chociaż do JEDNEGO człowieka, pragnę zaryzykować.

Pomożesz? :)