sobota, 28 czerwca 2014

sraczka, Pan Bóg, przebaczenie

Dopiero, kiedy zrozumiem, że NIE OGARNIAM, że nie jestem w stanie zrozumieć, dopiero wtedy może rozlać się darmowa łaska z krzyża i pustego grobu - pomyślałam dzisiejszego poranka, zaraz po wstaniu z łóżka. Nie chciało mi się ruszyć tyłka. Dzwoniący budzik w pokoju rodziców zdradzał, że nie jestem sama z tym problemem. Czekałam aż go wyłączy, przeszło przeze mnie uczucie wściekłości, wreszcie zdenerwowałam się i... wstałam. Mama poprosiła, by zrobić jej kawę. Sama zalałam sobie herbatę - i tak wiele kaw wypijam, muszę sprawdzić, którą fazę osiąga moje uzależnienie. Chyba tak źle nie jest... Obudziłam się o 8:00, już jest po 11:00, a mną - póki co - nie trzęsie.

Mój temperament: sangwinik. Wszędzie mnie pełno, gdzie się pojawię, wnoszę niepowtarzalne poczucie humoru, lubię rozmawiać, ale i podróżować, doświadczać, przytulać się... Jednak sporo we mnie melancholika - uwielbiam filozofować, zadawać pytania, szukać prawdy, analizować... To wszystko - a jeszcze historia życia, ludzie, których spotykam i wszystkie inne czynniki - sprawiają, że jestem tym, kim jestem. Nie mogę być ani lepszą ani gorszą Agatą - bo nawet jeśli upadam, jeśli nie daję rady, to dalej jestem tą samą, godną i spragnioną miłości, kobietą. Nikt i nic nie jest w stanie odebrać mi tego, że ponad dwadzieścia jeden lat temu pojawiłam się na tym świecie - najpierw w brzuchu mojej mamy, a w grudniu '93 już normalnie na ziemi. 13 lutego 1994 r. narodziłam się jeszcze pełniej, przyjmując chrzest w wierze katolickiej. A potem wiele, wiele, wiele wydarzeń... i jestem! Taka, a nie inna Ja.

I dalej NIE OGARNIAM. Więcej, cieszę się, że tak jest. Cieszę się, że mogę być sobą - a więc i upadać, i powstawać, i błądzić (jak to sangwinik), i nie dawać rady, i kochać, i... Cieszę się, choć jest to nie tylko dar, ale i zadanie - by z tej wolności korzystać w odpowiedni sposób, nie raniąc przy tym innych i siebie samej, a także Pana Boga (choć Jemu zawsze łatwiej mi przebaczyć niż drugiemu człowiekowi i - może przede wszystkim - sobie samej).

Może posłużę się przykładem niewłaściwym, a może nie wypada pisać tak wprost... Jeśli, czytając tę notkę, zajadasz coś smacznego, może lepiej przerwij posiłek? Chyba, że nie jesteś wrażliwy... Podobno o dupie Maryni też trzeba umieć rozmawiać, dlatego korzystam z tego przywileju.

Jakiś czas temu przeszła mi myśl przez głowę, że z nienawiścią jest jak ze sraczką. Często dopada nie w tym momencie, co powinna. Psychologowie nazwą to mechanizmami obronnymi. Niejednokrotnie sama doświadczyłam tego w swoim życiu, że - nie wiedząc skąd - ale opanował mnie taki strach, którego nie umiałam wytłumaczyć. Mając zajęcia z emisji głosu, wyszłam z sali z zapłakanymi oczami - nikt nie wiedział dlaczego, ja również. Minęło kilka miesięcy i zrozumiałam... Jednak coś musiało już wypłynąć. Na szczęście, miałam wtedy tyle klasy i odwagi, że przeprosiłam, a tamta osoba nie kryła urazy i w ogóle nie czuła się zraniona, jednak pamiętam mój wstyd. Pamiętam. Dzisiaj patrzę na to jako na łaskę - łaskę jeszcze większego poznania siebie samej - ale wtedy miałam dość siebie samej, chciałam zapaść się pod ziemię i już z niej nie wychodzić. Nienawiść można również porównać do biegunki dlatego, że podobnie jak ona - wypłukuje to, co dobre z naszego organizmu. Gdy mam ochotę komuś - mówiąc kolokwialnie - przywalić, gdy w moim sercu drzemie chęć odwetu, nie ma czasu zastanawiać się, czy to tak naprawdę da mi szczęście. Nienawiść przysłania mi oczy - ja chcę się tylko i wyłącznie wypróżnić, ale nie robię tego w odpowiedni sposób. Nie idę z tym do Chrystusa, ale walę w człowieka jak bokser w worek treningowy. Niezależnie, czy jest to fizyczne uderzenie, czy bardziej psychiczne i duchowe, bolące często bardziej niż najmocniejszy kopniak w obolały brzuch. Sraczka wreszcie prowadzi często do innych chorób, odwadnia organizm... Dlatego, gdy już dopadnie, trzeba pić sporo wody z dobrego źródła i jeść to, co sprzyja (żucie gum w sporych ilościach nie jest wskazane). W życiu duchowym jest podobnie - przybierając tę a nie inną filozofię życiową, karmiąc się tymi, a nie innymi informacjami (również o sobie) mogę sobie albo zaszkodzić (unieszczęśliwić), albo pomóc. Pewnie to, co piszę, jest banalne, ale... mimo dwudziestu jeden lat, dopiero teraz mocno doświadczam, jak to ważne.

Kolokwialnie, choć bardzo szczerze, Pan Bóg może uleczyć nas z każdej sraczki. Dzisiaj jestem w stanie modlić się za tę osobę, która skrzywdziła mnie ładnych kilka lat temu i usiłowała odebrać mi godność. Czułam się niechciana i niekochana. Dzięki Panu Bogu i ludziom, których spotykam, wiem, że tak się nie stanie, że nic i nikt nie jest w stanie tego zrobić. Można zamknąć mnie w klatce dla tygrysów, zakuć w kajdany, zniewolić na wszystkie ludzkie sposoby... jednego jednak nie można zabrać - czego mocno doświadczyli niektórzy więźniowie Oświęcimia czy autorka książki "Ocalona, aby przebaczyć" (tę lekturę serdecznie polecam!): nie można zabrać wolności decydowania, czy chcę przebaczyć.

Nie mówię, że jest to łatwe - często, jak pokazuje też moje życie - jest to długi, męczący proces. Wiem jednak, że warto. Nie dla tej osoby, ale dla mnie samej. Wydaje mi się, że nie chodzi o to, by kogoś usprawiedliwiać (to też wiele razy robiłam), ile nie patrzeć na SIEBIE przez pryzmat moich zranień. Bo ja - Agata Krukowska - jestem kimś więcej niż raną, zadaną mi przez kogoś. W I Ę C E J.

Nie ogarniam.


"Ogromnie się weselę w Panu, dusza moja raduje się w Bogu moim, bo mnie przyodział w szaty zbawienia, okrył mnie płaszczem sprawiedliwości, jak oblubieńca, który wkłada zawój, jak oblubienicę strojną w swe klejnoty."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz