wtorek, 21 kwietnia 2015

tak

Istnieją takie spotkania, których nie do końca rozumiem. Słowa, które ktoś - często nieświadomie - wypowiada, ale które tak mocno zapadają w pamięć i serce, że nie sposób się nie uśmiechnąć. Wypowiedziane z odwagą myśli - choć przecież poznaliście się pięć minut wcześniej. Uśmiech, który znaczy więcej niż zwykły uśmiech - przez łzy, cierpienie, może nawet nienawiść, wyrażający nawet najbardziej skryty ból... ze świadomością bycia wysłuchanym.

Ostatni czas spędziłam na Śląsku. Wokół mnie - i pewnie we mnie samej - działy się wielkie rzeczy. Wiele rozmów, momenty stawiania pytań i szukania na nie odpowiedzi... Specyficzny czas, pełen dziwnych 'przypadków' i przeróżnych sytuacji, dzięki którym mogę stwierdzić, że pasjonuje mnie drugi człowiek, ale przede wszystkim moje własne życie - szczególnie, że nie wiem, dokąd mnie zaprowadzą moje dalsze wybory. I to jest dopiero pasjonujące!

"Czy mogłaby dać mi pani jakąś kanapkę?" Zapytał mnie na dworcu pewien Człowiek. Podzieliłam się, dając mu wszystkie kanapki, jakie miałam na drogę powrotną z Katowic do Gdańska. Na twarzy pojawił się wielki uśmiech, a na usta cisnęło się ogromne "Bóg zapłać", co też zresztą wypowiedział. 

A ja spotkałam, po raz kolejny, Chrystusa. Śmieszne jest to, że gdy powiedziałam "nie dam rady zjeść tych kanapek, chcę spać w tym nocnym pociągu", usłyszałam "dasz je braciom bezdomnym". Wykrakała.


Niech to nigdy nie minie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz