wtorek, 7 października 2014

stęskniłem się za tobą!

Panie, czy Ci to obojętne...? - zapytała z wyrzutem Marta. Wydawałoby się, że została sama. Tylko ona i i jej praca. Dla siostry nic się nie liczyło. Samotność? A może... może to pracoholizm i perfekcjonizm kobiety sprawiły, że - po ludzku - wydaje się na straconej pozycji? Przecież to Maria wybrała lepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona, a nie ona.

"Po co ty idziesz na tę pielgrzymkę?", "weź, ty odmawiasz różaniec, po co?", "ja to bym zasnęła na tej Adoracji, więc nie idę...".

Skłamię, mówiąc, że modlitwa to dla mnie wieczna radość. Nie jest tak - niekiedy muszę mocno przymusić się, by wstąpić do kościoła. Czasami, szczególnie w mojej parafii, spinam pośladki, aby wstać na Mszę niedzielną o 9:15 (szczególnie wtedy, kiedy zarwałam noc przez moje nałogowe czytanie książek). Innym razem różaniec kompletnie mi nie idzie, a wypowiadane "zdrowaśki" zupełnie się nie lepią (Zdrowaś Maryjo, Matko Boża... yyyy... łaski pełna...). Nie umiem się skupić.

A Pan Bóg zdaje się w tym wszystkim dzisiaj mówić: to nie jest istotne. To Ja mam działać, a nie ty. To ja chcę, byś do Mnie przyszła, ty nie masz się nawracać. Ja, Ja, Ja.

Niezależnie od tego częstego trudu modlitewnego jestem pewna, że Pan Bóg JEST (choć czasem lubię się przekomarzać i udawać, że Go nie potrzebuję).

Ostatnio miałam ciężki czas. Nie dostałam miejsca w akademiku. W ciągu niespełna tygodnia musiałam znaleźć sobie mieszkanie. Nie miałam żadnych pieniędzy, a jedyne, co trzymało mnie przy tym, by jednak studiować, to świadomość, że mam 21 lat, zdaną jedynie maturę i zero perspektyw na dobrze płatną i satysfakcjonującą pracę w okolicy. A poza tym wstyd - w końcu dostałam się na tę uczelnię, powiedziałam znajomym, a teraz...? Zakończyć jeszcze przed rozpoczęciem...? WSZYSTKO TO MNIE BARDZO MOCNO PRZERAŻAŁO...

a jednocześnie byłam pewna, że nie zostałam z tym wszystkim sama! Ciągle coraz to nowe osoby - często zupełnie nieznane jak pewna siostra zakonna - starały się mi pomóc.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni doświadczyłam ogromnej miłości - nie tylko Pana Boga, ale również drugiego człowieka. Znalazły się osoby, które pożyczyły mi pieniądze (niektóre wręcz nakazały, bym wzięła! :)). "Przypadkowo" znalazłam ogłoszenie w internecie (jednak Facebook się na coś przydaje), gdzie pewna - jak się okazuje wspaniała! - osoba oferowała miejsce w pokoju po bardzo korzystnej dla mnie cenie [czyli mam cenę nieznacznie różniącą się od oferty akademika :)]. Zresztą sam proces poszukiwania był bardzo ciekawy... Znajomi, znajomi znajomych, znajomi znajomych znajomych... Nigdy nie przypuszczałam, że tylu ludzi interesuje mój los!

A Pan Bóg - wierzę - temu wszystkiemu błogosławił.

Ostatnio bardzo starałam się być pełną działania Martą... Chciałam robić wszystko, by przypodobać się ludziom, by z zewnątrz być piękną i cudowną dziewczyną. A reszta? Zaczęła się sypać... Po prostu.

Ludzie mówili mi: zaufaj Bogu, On da radę.

Ciężko było mi w to wszystko nie zwątpić... Dopóki sama nie zobaczyłam, że On działa.

Działał nie tylko w ciągu mojej podróży autostopem, nie tylko podczas wielkich akcji ewangelizacyjnych, ale ciągle się o mnie troszczy (może nawet przede wszystkim wtedy, kiedy ja tego zwyczajnie nie widzę). Jestem o tym wręcz przekonana (jak inaczej wytłumaczyć te wszystkie "przypadki" - wcześniej widoczne w mojej modlitwie, przede wszystkim serca?).

Stęskniłam się za Tobą - napisała mi dziś w wiadomości pewna Osoba...

A gdyby tym Człowiekiem był dzisiaj Chrystus? Czy pozwolę sobie na to, by usiąść u Jego stóp jak Maria, słuchać tego, co ma mi do powiedzenia i...?

Zaufać. Pokochać. Uwierzyć.

BÓG JEST.


1 komentarz:

  1. Dziękuję za to świadectwo.
    Potrzebuję do Boga przyjść, a to wydaje się najtrudniejsze w aktualnej sytuacji.
    Jednak dałaś mi nadzieję, że mimo, iż po ludzku wiele się dosłownie sypie to jest Ktoś, dla kogo jesteśmy ważni-choć trudno to zauważyć.

    Pamiętam w modlitwie.
    Dorota

    OdpowiedzUsuń