niedziela, 15 listopada 2015

po prostu

Jestem niezwykle zbudowana wczorajszą rozmową ze współlokatorami. Nie wiem, która była godzina - może pierwsza, może druga w nocy, na pewno nie wcześniej. Rozmawialiśmy. O wierze i niewierze. Wątpliwościach i tym, co wydaje nam się dziś, na ten moment, dość pewne. Każdy inaczej. Z innego punktu widzenia. Nie chcieliśmy przekonywać się do niczego. Ani zmuszać. Ani nawet udowadniać. Po prostu się dzieliliśmy.
Rozmowa pełna emocji. Chłopaki nie dali mi prawie prawa głosu. Oliwka zasnęła. Byłam sama. Ciężko przebić się wśród chłopaków, szczególnie rozemocjonowanych. Nie było to łatwe. Ale mi to nie przeszkadzało. Czułam, że mogę, ale nie muszę nic mówić, że wystarczy mi posłuchać, co Drugi chce powiedzieć.
A padło wiele słów. Prawdziwych i szczerych. Bez ogródek, ale z szacunkiem i świadomością, że ktoś może, ale faktycznie nie musi

Agix - powiedział do mnie Dawidek - nie zgadzam się z tobą, ale cię szanuję. Szanuję twoją wiarę, bo ty - kurwa - wierzysz, bo ty potrafisz mi to udowodnić. Bo ty masz dowody na tę swoją wiarę takie, że - kurwa - nie wiem, co powiedzieć.

Zaśmiałam się. Nigdy wcześniej o Bogu nie rozmawialiśmy. Może z Oliwką, może mu powiedziała, może...? W końcu są parą, mieszkają razem, gotują i rozmawiają ze sobą... No ale... Ale ja nawet jej samej nic nie udowadniałam. Kwestia doświadczenia i poczucia bliskości Boga jest dla mnie zbyt intymna, by kogoś przekonywać. Mogę się podzielić moim patrzeniem na "te sprawy" - ale to ciągle nie będzie to samo. To ciągle moje idee, mój sposób widzenia rzeczywistości, moje nadzieje, przypuszczenia i...

Myślę sobie: ciekawe, co jeszcze dziś powiedzą.

Kolejne słowa. O tym, że wierzy się w istnienie Boga, ale nawet jeśli On jest, lepiej, żeby Go nie było. O powstaniu z nienawiści (a nie z miłości, jak czytamy w Ewangelii), ale walce z nią. O nadziei, że gdzieś tam, "na innym świecie", będzie lepiej. Że coś (czyli nienawiść) zostanie zniszczona. Że będziemy mogli żyć wiecznie z tymi, których kochamy.

Tak - mówię im - też w to wierzę, a powiem wam więcej: ten świat też mnie wkurza (użyłam trochę cięższych słów, można się domyślić, jakich). Wkurza mnie nienawiść. Wkurza. Ale mam nadzieję...

Posiadamy inne doświadczenia. Pochodzimy z różnych rodzin. Wynieśliśmy bardzo różny obraz Boga (nawet ci, którzy mówią, że w Niego nie wierzą, też jakoś muszą (?) sobie wyobrazić Jego brak).

Na końcu doszliśmy do jednego wniosku: że my wszyscy jesteśmy do siebie tak cholernie podobni. Wszyscy. Bez wyjątku. I wszyscy chcemy kochać. A z powodu samotności możemy zrobić wiele głupot. I robimy. Jeśli zawsze czulibyśmy się kochani, nie chcielibyśmy robić niczego źle. Ale jesteśmy ciągle ludźmi... Ciągle "na tym" świecie.

Doszło między nami do Spotkania. Celowo piszę Spotkanie - z wielkiej litery. Do niesamowitego Spotkania, podczas którego każdy z nas mógł czuć się - i tak właśnie było! - wolny. Nikt nie powiedział twoja wiara jest gorsza, nikt nie nazwał nikogo grzesznikiem (choć każdy z nas ma swoje za skórą...), nikt się nie zaśmiał. To wielka Tajemnica. Czworo bardzo różnych od siebie osób. Tajemnica.

Zaczęło się od wspólnego obiadu.
Chyba już rozumiem, dlaczego mówi się przez żołądek do serca.

Moje zaczęło chyba jeszcze bardziej kochać i tęsknić.
Nie jestem sama z tym pragnieniem.
Jak dobrze.


1 komentarz:

  1. Piękny wpis. Życzę byś miała jak najwięcej takich Spotkań.:-)

    OdpowiedzUsuń