piątek, 24 lipca 2015

miłość ma sens

Zaliczam się do ludzi, którzy nigdy nie zwątpili w to, że Bóg istnieje. Nie wiem dlaczego, od zawsze w to wierzyłam - nawet wtedy, kiedy daleko było mi, aby znaleźć się w kościele (jako małe dziecko nie bardzo lubiłam tam chodzić). Ufałam, że istnieje "coś" (Ktoś?) więcej. Tęskniłam. Pragnęłam. I, może to głupio zabrzmi, ale pociągało mnie to, co duchowe.

Lata minęły, a to jeszcze bardziej zaczęło rosnąć...

I wtedy zrozumiałam, że nie o to idzie w wierze w Boga. Zrozumiałam, że moja wiara - choć mocno podsycona pragnieniem poznania Go - niekoniecznie jest żywa. Pojęłam, że w wierze w Boga nie chodzi wcale o chodzenie do kościoła, o udział w nabożeństwach różańcowych czy nawet - wyższa jazda? - w duszpasterstwach akademickich. Nawet nie chodzi o wiarę w to, czy Bóg istnieje.

Coraz częściej w sercu pojawia się więc pytanie nie o to, czy Bóg jest (bo ja tego przecież nigdy nie kwestionowałam!), ale czy Miłość - a więc i sam Bóg - ma w ogóle sens?

Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że cię kocha?

Te słowa, jak echo, odbijają się w moim sercu. Usłyszałam je w chwili wielkiego strapienia podczas rekolekcji z osobami z niepełnosprawnością. Chciałam dać w mordę temu człowiekowi, który je wypowiedział. W tym właśnie momencie powróciły te wszystkie chwile, w których czułam się jak kula u nogi. Chwile, w których usłyszałam jesteś nikim, nic z ciebie nie będzie czy żałuję, że... Ciężko było znaleźć jakikolwiek moment, w którym naprawdę czułabym się kochana! A to pytanie odsłoniło całą prawdę o moim poranionym, spragnionym miłości sercu dziecka.

Potem podszedł do mnie Tomek, który choruje na Zespół Downa. Uwielbia się przytulać, a jego uśmiech jest zaraźliwy. Nazywaliśmy go Tomkiem Teologiem - jego teksty na tematy (około)religijne były naprawdę przecudowne! Tomuś podszedł do mnie, spojrzał spod swoich okularów i powiedział: "cieszę się, że cię poznałem". 
A potem Iza, podczas kolacji, krzyknęła: "kocham cię Agata".
A potem pan Józef, człowiek-zagadka, po raz kolejny powiedział mi, że jestem aniołkiem, bo zawsze zalewam mu jego herbatę, pytam czy coś podać, a przede wszystkim się uśmiecham... A on lubi uśmiechnięte dziewczyny. 

Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że cię kocha?

Znam uczucie zdrady, kiedy pozostawiają cię najlepsi przyjaciele. Wiem, jak smakuje czekanie aż tata wróci z pracy - chociaż nie zawsze się to docenia, a niekiedy ucieka od tego widoku (choć jego nieobecność boli bardziej niż obecność, czasami ma się kogoś zwyczajnie dość). Poznałam poczucie porażki, niepewności o jutro, usłyszałam kiedyś nic z ciebie nie będzie... 

I bardzo rzadko ktoś mi mówi, że mnie kocha. A kiedy te słowa już padają, strasznie ciężko mi w nie uwierzyć. 

Nie pytaj, czy Bóg istnieje, ale czy Miłość ma sens...

Są ludzie, którym nikt nigdy nie powiedział, że jest kochany. To zarówno ci bezdomni w wielkich miastach, przed którymi zatykamy nos i zasłaniamy oczy, aby nie widzieć całego syfu, w którym się żyje, ale też dzieciaki bogaczy, które poznały jedynie smak pieniądza, a nie bliskiej relacji. Nie chcę generalizować, każdy przypadek jest inny, każda historia wyjątkowa i święta, ale wiem jedno: są ludzie, którzy ciągle czekają, aż ktoś im powie: jesteś dla mnie ważny! Są ludzie, którzy nigdy nie usłyszeli: kocham i przyjmuję cię takiego, jakim jesteś! 

Do dzisiaj pamiętam słowa mojego Przyjaciela, który zapytał mnie w Pradze: czy pamiętasz, że Twoja historia życia jest święta?

I to jest największa tragedia! Poczucie, że jesteś nikim, że nic dla nikogo nie znaczysz... Samotność, która zabiera życie w pełni, która rujnuje dzieciństwo, która odbiera smak tego, co najlepsze. Nic tak nie boli, uwierzcie, jak świadomość bycia niezauważonym, niekochanym, niedocenionym.

Nigdy nie mówię: ten niewierzący jest zły. Nie oceniam ateistów. Nie wiem, dlaczego nie wierzy - może to wybór jego sumienia/rozumowania, może - jak filozof Nietzsche - doświadczył w swoim życiu wielkiego cierpienia...? 

Nie wiem, czy TY, który czytasz tę notkę, kiedykolwiek od kogokolwiek usłyszałeś: jesteś dla mnie ważny...?

Ale jednego jestem pewna - i sama coraz mocniej do tego dojrzewam! (piszę to też po to, aby zwyczajnie nie zapomnieć): Ty jesteś większy niż suma Twoich porażek. Ty jesteś kimś bardziej znaczącym niż Twoje zranienia. Znaczysz więcej niż to wszystko, co powiedzieli - lub czego nie powiedzieli - o Tobie Twoi rodzice, przyjaciele czy była dziewczyna. KIMŚ WIĘCEJ.

Może jeszcze ciężko Ci w to uwierzyć - mnie niekiedy, szczególnie w cierpieniu, również.

Nie będę mówić: Bóg Cię kocha. Coraz bardziej od tego odchodzę. Chcę powiedzieć jedynie: wierzę w Miłość, która ma sens. Która w tym całym syfie i bezsensie życia, mówi: spójrz na mnie, na mój krzyż - to wszystko dla ciebie. 

Choć pewnie jutro będę chciała ten krzyż podeptać - bo stanie się dla mnie czymś takim, jaką i ja się kiedyś czułam - jak kula u nogi. Bo przypomni, że można bardziej kochać pomimo odrzucenia, a jednocześnie przypomni to całe cierpienie, które i ja gdzieś w sercu noszę.

Nikt ciebie nie potępił? I ja ciebie nie potępiam... 

Czy zrozumiem Twoją miłość, Mój Boże? 

Pozwól mi doświadczyć Siebie we mnie.



1 komentarz:

  1. Piękny wpis. Cóż i ja niedawno odkryłam swoje rany niekochania i choć bolą to chcę wierzyć, że są po coś.

    OdpowiedzUsuń