sobota, 1 sierpnia 2015

Brańszczyk cz. 3. - cierpienie

Ostatnio ciężko mi się modli. Nie umiem skupić się podczas różańca, myśli gdzieś biegną dookoła... Już jakiś czas temu osłabł mój zapał do odmawiania Koronki do Bożego Miłosierdzia, a modlitwa wspólnotowa przekracza moje siły. Co prawda, modlę się podczas Mszy świętej - choć w wakacje jedynie w niedzielę (poza wypadami, które w sumie stanowiły dla mnie cały ostatni miesiąc)... Mimo wszystko - jestem szczęśliwa. Tak myślę... Bo On przychodzi - choć może nie w sposób, w który Go sobie często wyobrażam. I chociaż nie zawsze "czuję" tę Jego obecność.

Przesunięcie Piotrka na drugi bok zajmowało kilkanaście minut. Zanik mięśni, na który cierpi, odbiera mu nie tylko swobodę poruszania się, ale jest źródłem niesamowitych cierpień. Ciężko mi je sobie nawet wyobrazić. Z dnia na dzień żyjesz ze świadomością, że jutro może cię nie być... I tak przez czterdzieści kilka lat. Dla mnie jednak Piotrek - mimo całego trudnego charakteru - jest wzorem pięknej i prostej modlitwy!

Pamiętam, gdy na prośbę jego wolontariusza, przyszłam po niego do kaplicy. Mateusz w tym czasie pomagał w pielęgnacji innej osoby. Piotrek poprosił mnie "Jeszcze 5 minut, dobra?". Zgodziłam się. I tak zrobiłam osiem czy dziewięć rundek do kaplicy z pytaniem "Zawieźć cię do kawiarenki albo pokoju?". Z jednej strony mnie to śmieszyło (przy piątym razie błagałam, by sie w końcu zdecydował!), z drugiej drażniło (bo ile można?), a z trzeciej... Widziałam jak się modli. To mi wystarczyło, aby nie być na niego zdenerwowaną. Widziałam, w jaki sposób patrzy na krzyż. 

Albo pani Krysia. Od urodzenia leży w łóżku (ewentualnie siedzi w wózku z lekko uniesioną głową i chusteczką w ręce do otarcia cieknącej śliny). Ktoś mógłby powiedzieć: przegrane życie. Pani Krysia się jednak nie skarży, z jej ust nie padło nigdy słowo żalu czy niechęci do życia. Zamiast tego odmawiałyśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Mariolka zaczęła, ja kończyłam - i tak na zmianę. Pani Krysia nie miała sił nic powiedzieć. Jedynie zmieniające się koraliki wskazywały na to, że ciałem ciągle jest z nami obecna. 
(fot. z internetu)

Św. Tomasz nie wypowiedziałby zapewne Pan mój i BÓG mój bez tajemnicy cierpienia i krzyża. Gdyby nie dotknął Chrystusowych ran, gdyby nie usłyszał włóż palec w mój bok, czy uwierzyłby, że stoi przed nim Chrystus, jego Pan i Zbawiciel? Nie było go przecież ani przy pustym grobie ani w Wieczerniku, a kiedy widział wystraszone miny tych, którzy Go widzieli i doświadczyli spotkania z Nim...? Czy tak łatwo uwierzyć, że On naprawdę żyje? Strach przed Żydami - bo pewnie zaczną się jeszcze większe mordobicia, a krew będzie lać się strumieniami... Doświadczenie Życia, a jednak bliskość śmierci. Chyba nic dziwnego, że się bali?

I oto Mistrz przeciska się przez ścianę. Pierwsze słowa: Pokój wam

Przypomina mi to współczesną scenę z wizyty kolędowej. Wchodzą ministranci, za nimi kapłan ze słowami Pokój temu domowi...! Gdyby tylko wszyscy księża, gdyby tylko wszyscy ludzie Kościoła (w tym i ja sama!) umieli pokazać wszystkie swoje rany... Gdyby słowo pokój nie było tylko z przyzwyczajenia... Gdyby ludzie nie bali się Go dotknąć i otworzyć przed Nim swoich ran!

Nie wiem, w którym momencie najbardziej doświadczyłam Chrystusa. Czy w chwili euforii po skończonej pielgrzymce do Częstochowy, czy w momencie największego cierpienia - czy to mojego, czy innych. W czasie cierpienia raczej  nie myślę o Chrystusie, ile zaklinam rzeczywistość i mówię sobie "będzie dobrze, dasz radę", albo w drugą stronę "nic nie jest takie, jakie sobie wyobrażałam"...




Agatka, Bóg cię kocha! - powiedziała mi, zmarła przed rokiem, s. Ela. A skąd siostra wie? - zapytałam podstępnie i dodałam: skąd u siostry ta radość? Bo cierpię. - odpowiedziała mi z uśmiechem. 
Dziś, wierzę, też już dotykasz Jego ran - chyba nie tylko ręką, w końcu tak bardzo lubiłaś się przytulać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz