niedziela, 20 września 2015

Kimś więcej

Przez wiele lat bałam się spojrzeć w oczy drugiemu człowiekowi. Miałam wrażenie, że zostaję analizowana, oceniana, a przez to i nieakceptowana, odrzucona, a w konsekwencji niekochana. Uważałam, że na miłość trzeba sobie zasłużyć, że tylko ludzie dobrzy, mądrzy i poukładani mają prawo do szczęścia, a nieszczęśliwi i niekochani są tylko ci 'nienormalni', którzy mają swoje za uszami. Stawiałam sobie poprzeczkę wysoko - w szkole brałam udział w konkursach, w domu starałam się być jak najbardziej grzeczna (inna sprawa, że nie zawsze to wychodziło), a w kościele miałam najbardziej poprawnie złożone rączki, najgłośniej śpiewałam i w ogóle udzielałam się podczas Mszy świętych i innych nabożeństw.

Potem zaczęłam spotykać ludzi, którzy akceptowali moją inność. Którzy nie bali się mnie wysłuchać, przyjąć - niekiedy paraliżujący - lęk, być 'przy' i 'dla' nie tylko wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałam, ale po prostu. I ten Drugi zaczął być - też po prostu. Nie musiał się silić, by być lepszy niż jest, nie musiał udawać siłacza, w sumie nic nie musiał - wystarczyła sama obecność. 

Zaczęłam wierzyć, że miłość nie jest ślepa - jak niejednokrotnie zdarzało mi się usłyszeć, szczególnie, gdy byłam nastolatką. Bo miłość widzi to, co trudne, widzi rany i słabości Drugiego (i swoje własne), ale wie też, że te trudności, lęki, zranienia... to nie wszystko! 

Bo Ja jestem więcej niż suma moich porażek, kimś ważniejszym niż to, co powiedzą czy pomyślą o mnie ci, którzy nawet najmocniej mnie znają. Nie jestem grzechem, strachem czy ucieczką, jedną wielką raną czy niezrozumieniem. 
I Drugi też nie jest. 

Bliska mojemu sercu osoba napisała dzisiaj w wiadomości mailowej: "Agata, Ty będziesz kochać naprawdę. Nie wiem, czy już w tym życiu, czy nie, ale będziesz. Bo jesteś na Jego obraz i podobieństwo. A On kocha naprawdę. 
Ale to wymaga długiej drogi, masy odrzucenia, cierpienia i po prostu bólu. I to wymaga Twojej zgody na to. Inaczej to nie będzie naprawdę..."

Kiedyś ktoś powiedział mi, że ceni sobie moje pisanie, bo jest ono bardzo szczere. Nie będę ukrywać: mam 'problem' z miłością. Czasem ciężko mi uwierzyć, że ktoś chce być blisko, niczego nie oczekując. Że przytulenie się może być oznaką bliskości, a nie pożądania czy zagarniania Drugiego dla siebie. 

Ale dzisiaj nie mam już (raczej) problemu, aby spojrzeć w oczy. To w nich widzę radość spotkania, ból egzystencji, skutek przy rozstaniu. W nich odczytuję zakochanie, ale też gniew i złość.

Uwielbiam ocierać łzy z tych oczu. Niezależnie, czy radości i wdzięczności, czy trudności i rozpaczy. Wtedy, mam wrażenie, jestem najbliżej Drugiego. Nawet bliżej niż gdybym trzymała go w ramionach, robiła wspólnie tortillę czy - wtulona w ramię - oglądała film romantyczny o nieszczęśliwej miłości...

"O, zaprawdę ciężki to chleb całe życie pocieszać niepocieszonych, bezradnych, zbłąkanych. Ciężki i jakże gorzki. Trzeba być samemu jednym z nich, może nawet najbiedniejszym spośród biednych, zagubionym w niepewności tego i tamtego świata, a może i grzesznym jak oni, aby ta twoja pociecha nie była słowami, aby wspólna była wasza pociecha, jak wspólny jest wasz los. Zastanawiam się nieraz, czy w tych wszystkich nadziejach, co je w ludzkich sercach budziłem (...) sam dla siebie nie szukałem pocieszenia. Tylko że im dłużej człowiek innych pociesza tym go mniej znajduje dla siebie, tym gorzej zwątpieniem nasiąka." Wiesław Myśliwski Kamień na kamieniu

2 komentarze:

  1. Cieszę się z tego wpisu. To cenne, że się tym dzielisz. Ja podobnie jak Ty mam problem z wiarą, że ktoś może chcieć być tak po prostu, że może nadal mnie lubić skoro poznał moją ciemną stronę i nieraz mam problem by spojrzeć komuś w oczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też chciałabym umieć patrzeć ludziom w oczy. Tak jak to pewnie robisz Ty, tak jak robi to K. Znasz taką piosenkę: ,,W Twoch oczach niebo"?

    OdpowiedzUsuń