piątek, 19 grudnia 2014

co chcesz?

Po raz pierwszy pojechałam do Poznania, na Europejskie Spotkanie Młodych, w 2009 r. Po licznych przebojach z pociągami (ech, bycie sangwinikiem nie zawsze jest korzystne), dojechałam wreszcie do tego miasta - historycznie pierwszego biskupstwa w Polsce. Miałam wtedy 16 lat, niewiele pamiętam z tego, co się działo... Ale utkwiły mi w pamięci pewne epizody.

Wiele czasu spędzałam w sali Silence. Czasami nawet całe dnie. Pamiętam moment, że zmożona snem, zasnęłam. Obudziłam się, a obok mnie leżeli 'przybysze' z Włoch. Młody chłopak, z pięknym uśmiechem na ustach, powiedział do mnie: dzień dobry, z właściwym sobie południowym akcentem. I poszedł spać. Wówczas otworzyłam Pismo święte na 'przypadkowym' fragmencie. Jak się okazało, ten urywek towarzyszył mi później przez kilka następnych lat. Zresztą do dziś jest mi bardzo bliski.


Tak przyszli do Jerycha. Gdy wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!" Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: "Synu Dawida, ulituj się nade mną!" Jezus przystanął i rzekł: "Zawołajcie go!" I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym ci uczynił?" Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał". Jezus mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła". Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą. (Mk 10, 46-52)


Bartymeusz, jak ta ostatnia trąba jerychońska, zdaje się nie tracić siły. Krzyczy. Fizycznie nie widzi, ale w sercu odczuwa - doświadcza - że idzie Ten, który jest Mesjaszem. 

Pamiętam moje doświadczenie z osobami niewidomymi. Pierwszy raz z Bronkiem. Przyszedł kiedyś na spotkanie wspólnoty. Zaśpiewał jakąś piosenkę. Cieszył się życiem, światem, którego nigdy fizycznie nie zobaczył. Wrażliwiec. Pamiętam, jak razem z jednym chłopakiem - obecnym mężem mojej siostry - odprowadziliśmy go na autobus. Opowiadał o Jezusie Chrystusie, o Tym, którego doświadczył, którego spotkał w swoim życiu. Nie było to dla niego łatwe, ale z pewnością żywe i obecne w jego sercu. Nie żalił się - a przecież miał prawo. Nie przeklinał. Nie czuł się kimś gorszym. 

Razem z misjonarkami miłości odwiedziłam dom dla osób niewidomych, Śpiewałam tam nawet psalm. A oni mi przygrywali - raz lepiej, raz gorzej, wpasowując się w mój tembr głosu, Ciężko było się skupić, bo rządziła tym spontaniczność. Było to jednak coś niesamowitego! Ta radość służenia... Ta chęć pomocy... Oni widzieli więcej niż mi się nawet wówczas wydawało!

Niewidomy usłyszał, że Chrystus przechodzi. Mnie samej wiele osób opowiadało o Chrystusie. Moje doświadczenia wskazywały, że tylko Ten Niemożliwy Do Ogarnięcia mógł to tak wszystko wykonać. Serio. Bo nie uwierzę, że normalnym jest, aby miesiąc po pielgrzymce odnalazł się niewidziany przez 16 lat wujek - a szłam w jego intencji! Nie uwierzę, że przypadkiem jest, że tylko mój tato się nim zajął, widząc w nim nie tylko bezdomnego, ale przede wszystkim człowieka. Nie uwierzę, że przypadkiem jest, że trafiłam w tym roku na Przystanek Jezus - i nie wierzę, że te wszystkie spotkania były przypadkowe. 

Widziałam Chrystusa. Choć czasem daję się porwać zwątpieniu, tym wewnętrznym i zewnętrznym głosom zarazem: Boga nie ma, Bóg się tobą nie interesuje, więc zamknij gębę i siedź cicho.

Czasem zachowuję się tak, jakby coś mnie paraliżowało. Nie umiem cieszyć się światem. Nie widzę piękna ani w sobie, ani w drugim człowieku. Nie dostrzegam niczego pozytywnego. Demon przeszłości wydaje się być większy od tego, co teraz i minutę przede mną. 

Pan Bóg pyta: co chcesz, abym ci uczynił? A ja Mu na to: nic nie jesteś w stanie zrobić, do you understand? 

A tak naprawdę chciałabym, aby mnie przytulił. Aby dał mi kolejny znak Swojej obecności. Aby znaleźli się ludzie, którzy zwyczajnie usiądą, wypiją piwo, przytulą, czasem pocieszą, czasem powkurzają...

To, co zadziwia mnie jeszcze w historii Bartymeusza, to postawa uczniów i tłumu. Najpierw chcą, by się uciszył, a potem pocieszają: bądź dobrej myśli... W jak szybkim tempie mogą zmienić swoje spojrzenie na rzeczywistość! Może i ich urzekło to dobro w oczach Chrystusa? Może i oni pojęli, że nie warto patrzeć na to, co na zewnątrz, ale na wnętrze człowieka?

Co chcesz, abym ci uczynił? Chryste, abym przejrzała, abym wreszcie przejrzała...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz