niedziela, 21 grudnia 2014

nie wiem, o czym to w sumie jest

Byłoby łatwiej wierzyć, gdyby ten ksiądz nie przeciągał tak kazań. Gdyby babcia śpiewała, a nie krzyczała do ucha. Gdyby sąsiedzi, chwilę po Mszy świętej, nie darliby na siebie mordy (bo krzykiem tego nazwać nie można). Byłoby łatwiej wierzyć, gdyby ksiądz nie gadał tyle o 'cichej tacy' i nie przeliczał monet zaraz po zebraniu tacy. Gdyby zakonnice nie były takie smętne, a kościelni nie byli alkoholikami. Byłoby łatwiej wierzyć...

byłoby łatwiej wierzyć...

byłoby łatwiej wierzyć W SWOJE WYOBRAŻENIA.

Prowadzeniem blogów zajmuję się od 2007 r., zaczęłam, mając - olaboga! - trzynaście lat. Od początku były to wpisy teologiczno-moralno-niepoprawne. Bo cóż mówić o teologii, jeśli Boga poznało się wówczas tylko z kazań wikariusza z wiejskiej wsi (emerytowanego proboszcza zawsze ciężko mi się słuchało - w sumie nie zapamiętałam żadnej myśli, mimo że był proboszczem przez 2 dekady mojego życia).

Od kiedy pamiętam, zawsze było we mnie pragnienie Nieśmiertelności. Nawet z braćmi odprawialiśmy 'Msze święte' (za chleb służył zwykły chleb, a za wino sok truskawkowy). Oczywiście, była to dla nas tylko zabawa. Choć w sumie, to nie wiem - podobno kazania miałam lepsze niż niejeden polski biskup! Pewnie dlatego, że improwizowane, a nie czytane listy...

Ale gdybym powiedziała, że moja wiara od wielu lat wygląda tak samo, musiałabym zainwestować w skarpety rozmiar 48, aby założyć je na wydłużający się nos. Pośród wielu wzlotów i upadków, nowych idei i przemyśleń, kolejnych życiowych porażek i wygranych, pośród doświadczeń - zarówno trudnych jak i dobrych... Wtedy, kiedy wiara w cokolwiek słabła i gdy zdobywała szczyt, doprowadzając niemalże do duchowego orgazmu (a ja unosiłam się niczym bracia Wright na początku XX w.). 

Ci, którzy żyją obok mnie, nie mieli ze mną ostatnio łatwo. Ciągłe zmiany nastrojów, smutek przepleciony z eksplozjami radości, uśmiech przez łzy i płacz w uśmiechu... Padło wiele słów, które może nie powinny się pojawić (ale doskonale mówiły o tym, co we mnie głęboko ukryte).

Ten Adwent jest na pewno dla mnie 'dziwnym' czasem. Może dlatego, że ani razu nie poszłam na roraty. Może dlatego, że dziś się zorientowałam, że już w środę Wigilia Bożego Narodzenia... Może dlatego, że wiele przeżywałam i coś ciągle we mnie umiera(ło). 

Ostatnio bardzo mocno doświadczałam swojej słabości. Tego, że zwyczajnie NIE UMIEM, NIE ROZUMIEM, NIE DAJĘ RADY. Wiele czasu spędziłam, myśląc o tym, co dalej. Co zrobić ze swoim, tak mocno niepoukładanym, sercem? Jak mówić, by nikogo nie skrzywdzić - a przy tym być szczerą z samą sobą i innymi? 

Ostatnio towarzyszy mi bardzo krótka modlitwa. Składa się z jednego zdania: Chryste, trzymaj mnie, bo się przewrócę. W uszach brzmi też mi pieśń, której znam jedynie początki zwrotek... Błogosławcie Pana wszystkie moje rany... I tak chodzę na dworzec SKM, idę do Biedronki i śpiewam pod nosem... A ludzie się patrzą jak na dziwaka, przekrzywiając wargi albo ironicznie się uśmiechając (nie dziwię się, przy tym fałszu). 

Odkryłam też ostatnio, że lubię pisać. Bardzo lubię pisać. To jedyna pasja, która trwa... pomimo tego, że piszę już bardzo wiele lat (w sumie od trzeciego roku życia). I jak to z pasją bywa, nigdy nie dojdzie się do perfekcji... i to jest naprawdę cudowne! Słowo po słowie, gest za gestem, wyraz za wyrazem... 

Lubię pisać, chociaż w szkole podstawowej często dostawałam jedynki za brak pracy domowej z polskiego. Choć moje prace często były obklejone słowami nauczycielki: "zły kontekst, niewłaściwa interpretacja"... Blablablabla... Chociaż w piątej klasie podstawówki odpadłam na konkursie ortograficznym, zajmując w nim czwarte miejsce, gdyż napisałam "wierza" zamiast "wieża" i "króżganek" zamiast "krużganek" (bo skoro "król" i "któż" pisze się przez ó, to dlaczego nie ten wyraz?). 

Moje notki pewnie długością przerażają... 

a i tak nie doszłam jeszcze do sensu tego, co chciałam napisać :)

Bardzo długo wydawało mi się ostatnio, że Boga nie ma, że mnie zostawił, że się mną nie interesuje. Ludzie również zdawali się tacy nieobecni. Żal do Kościoła, do wspólnoty Kościoła, jedynie pogłębiał tę sytuację - tym bardziej, że się tym żalem karmiłam, podkarmiałam i łechtałam swoje własne ego, tak mocno poranione przez niektóre sytuacje z przeszłości.

A Pan Bóg zdawał się, przez usta moich znajomych (nie tylko zdeklarowanych chrześcijan!), mówić mi, jak bardzo Mu na mnie zależy. 

Matka Teresa mówiła: zawsze wtedy, kiedy uśmiechasz się do brata, jest Boże Narodzenie

Dostawałam wiele zapewnień o wsparciu, modlitwie, wiele propozycji rozmowy. Szczerej i otwartej. Ludzie zapraszali mnie w różne miejsca - czy to do siebie, czy na Europejskie Spotkanie Młodych (jadę za tydzień do Pragi - po raz 3 na Taize [a nigdy nie zapłaciłam za wyjazd z własnej kieszeni....]). 

Gdybym powiedziała, że to wszystko 'przypadki', musiałabym być niezłą ignorantką.

Dzisiaj, wychodząc z kościoła, dostałam od księdza kartkę - życzenia Bożonarodzeniowe. Wśród nich znalazły się słowa, które szczególnie mnie uderzyły. Chciałabym nimi zakończyć ten wpis.

Papież Franciszek zachęca nas do odwagi wiary, byśmy nie bali się w naszym życiu przyjąć Chrystusa. Mówi: Nie lękajcie się! Nasz Ojciec jest cierpliwy, kocha nas, daje nam Jezusa, aby prowadzić nas na drodze do ziemi obiecanej. On jest światłem, które rozświetla mroki, On jest naszym pokojem.

Odwagi! Dla mnie i dla ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz