czwartek, 11 września 2014

normalność...?

Miałem Cię za strasznie religijną, a Ty mnie nie nawracasz :D

Jedno z kilkudziesięciu wymienionych zdań na najpopularniejszym portalu społecznościowym. Zdziwienie - bo "można z Tobą normalnie pogadać"... Dobrze chyba..., nie?

Na jednych rekolekcjach poznałam kiedyś dziewczynę, która z pełnym przekonaniem chwaliła się, że "nawraca tych idiotów w akademiku", ustawiając sobie ołtarzyk z ikoną Maryi i paląc kadzidełka, święcone podczas Uroczystości Objawienia Pańskiego (czyli Święta Trzech Króli). Uważała, że to najlepszy sposób, by zmienić ich tok myślenia. Tego, który przechodził przez próg jej trzyosobowego (!) pokoju, witała pozdrowieniem "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus...", nosiła jedynie spódnice i tylko wyłącznie 3/4 bądź do kostek, sądząc, że inne dziewczyny, ubierające się w spodnie to "chłopczyce", a noszące piękne sukienki - choćby do kolan - to "dziwki". Serio, poznałam tę dziewczynę. Moja rozmowa z nią, niestety, trwała ponad 3 h. Szczerze mówiąc, mogłam lepiej je spożytkować, ale zależało mi na tym, by dziewczyna ta nie była taka samotna. Na własne życzenie.

Szczerze mówiąc, brakuje mi w Kościele NORMALNOŚCI.

Jeden z księży stwierdził ostatnio podczas Mszy, że "grzechem jest rozmowa ze świadkami Jehowy". Mówiąc szczerze, miałam ochotę stanąć i krzyknąć: po cholerę zostałeś księdzem? Czy Pan Jezus dzielił osoby na godne i niegodne spotkania z Nim? Czy nie poszedł do domu Zacheusza, czy nie towarzyszył mu celnik Mateusz, czy nie dotykał trędowatych, nie wciskał palców do uszu głuchego...?

Choć chrześcijaństwo  trwa dwa tysiące lat, nie zmieniło się wiele w mentalności człowieka. Ciągle drzemie w nas chęć bycia faryzeuszem. Mówienie: ten się nie nadaje, z tym nie powinnaś rozmawiać, a temu to nie wypada...

Normalność?

Boję się ludzi, którzy mówią, że nigdy nie zwątpili w Boga. Obawiam się ludzi, którzy sądzą, że zawsze mają rację. Boję się, zwyczajnie boję...

Ostatnio coraz częściej zadaję sobie i innym ludziom pytanie: co to znaczy być sobą? Jestem, żyję i utożsamiam się z Kościołem katolickim, mimo tego napotykam jakiś... mur? Idę do kościoła na niedzielną Mszę świętą, a nie widzę uśmiechniętych twarzy... A przecież wierzymy (?) w zmartwychwstanie! Ostatnio mocno zdziwiła mnie reakcja siedzącej obok staruszki w kościelnej ławce, która spojrzała krzywym wzrokiem na sposób przekazania znaku pokoju mojej mamie. Bo my się przytulamy, a to przecież "nie wypada". Trzeba podać rękę, kiwnąć głową, a najlepiej krzyknąć na cały kościół POKÓJ NAM WSZYSTKIM. Albo w ogóle przejść nad tym wszystkim obojętnie.

Brakuje mi radości w polskim kościele - wyznał mi jeden z ewangelizatorów Przystanku Jezus. MI TEŻ BRAKUJE... szczególnie teraz, gdy sama mam ciężki czas, gdy od dłuższego czasu ogarnia mnie smutek. Brakuje mi kogoś, kto powiedziałby: Bóg Cię kocha.

I to nie jest tak, że ja takich ludzi nie znam, ale - mimo wszystko - ciągle ich mało. Sama pukam się w piersi, pytając, co z moim chrześcijaństwem?

Może zamiast rozpalenia kadzideł i rozkładania ołtarzyków, lepiej włączyć sobie piosenki Dżemu i przy tej muzyce wypić sobie z kolegami po dwa kufle piwa? Może zamiast nawracania usiąść przy kimś i posłuchać, co ma do powiedzenia - czasem wykrzyczenia - na temat swojej rodziny, może nawet Kościoła... albo zwyczajnie pobyć i pośmiać się w dobrym towarzystwie?

Może zamiast długich i nudnych kazań (albo, o zgrozo, listów "duszpasterskich") powiedzieć historię swojego życia i to, jak Bóg - w sposób konkretny - do niego przychodzi?
A przede wszystkim nie wzywać (!) w nich do walki z ludźmi przyjmującymi inne poglądy - przecież i Pan Jezus powiedział: wierz (najpierw wiara!) a potem nie grzesz więcej.
Czy nie powinniśmy, jako Kościół, najpierw ZAŚWIADCZYĆ własnym życiem, a dopiero potem mówić ludziom o przykazaniach? Błogosławić - a nie katechizować - dzieci, a głosić kerygmat dorosłym?

Miałem Cię za strasznie religijną, a Ty mnie nie nawracasz. :D

Proszę Cię, Boże, by nigdy żadne struktury religijne nie były dla mnie ważniejsze niż dobro drugiego człowieka. I daj tę ożywczą normalność, tak bardzo potrzebną nie tylko w świecie w ogóle, ale i w Kościele.

Chciałabym nie zdziadzieć. To byłoby najgorsze, co mogłoby mnie spotkać. Nie przeżyłabym myśli, że wszystko wiem. To nie w moim stylu.

Cieszę się, słysząc, że jestem nienormalna:-) To dla mnie naprawdę powód do dumy!

1 komentarz:

  1. Poznałam 3 lata temu pewną Osobę, która była i jest bardzo blisko Boga. Pan Bóg zadziałał w moim życiu przez Nią bardzo mocno, myślę, ze ta znajomość zapoczątkowała moje "nawrócenie". Dlaczego? Bo nigdy nie nawracała na siłę! Można z Nią było pogadać na kazdy temat, pożartować... To mnie urzekło - normalność. I to, ze nie gadala tekstów w stylu "Bóg Cie kocha", ale pokazała to swoim życie. Pokazała, jak bardzo można z Nim byc szcześliwym - tak, ze ja takze zapragnęłam byc tak szczęśliwa. Z Jezusem.

    Dlatego w 100% się z Toba zgadzam i dziękuję Ci za to, co robisz - to piękne, ze sie tym dzielisz!

    OdpowiedzUsuń