sobota, 27 września 2014

W miłości nie ma lęku...?

Do MPK w Krakowie weszła około pięćdziesięcioletnia, skromnie ubrana kobieta. W dłoni ściskała dziesięć złotych, które przez kilka chwil bezskutecznie próbowała rozmienić. Wielu ludzi odwracało wzrok. Nie wyglądała zbyt schludnie, a przepełniona torba z Biedronki w drugiej ręce, nie dodawała jej żadnego uroku. Nie miałam drobnych, podobnie jadąca ze mną dziewczyna. Nagle jakiś chłopak uśmiechnął się do niej i wrzucając pieniądze do automatu biletowego, pozwolił jej przejechać bezpiecznie.
Usiadła. Trzy przystanki dalej drzwi przekroczyła staruszka, poruszająca się o kulach jak po niepewnym gruncie. Pięćdziesięciolatka porwała się z siedzenia. - Proszę, niech pani usiądzie, ja usiądę na tym miejscu, a pani będzie łatwiej, bliżej. 
Dobro powraca.

Gdyby człowiek zawsze pamiętał, że jest zdolny kochać, nie byłoby pewnie tak wielkiego zjawiska zwanego potocznie znieczulicą społeczną. Ćwiczymy pamięć, czytając książki czy rozwiązując krzyżówki, aby sprawdzać swoją wiedzę, a tak rzadko - jestem pewna - pamiętamy o tym, że możemy być specami w miłości. Możemy nie śpiewać językami, nie prorokować, nie tańczyć jak Dawid przed Arką Przymierza, ale możemy kochać i być kochani. Zapominamy.

Prosty gest młodzieńca, który zakupił bilet tej kobiecie, nie tylko rozjaśnił jej dzień, ale wzbudził ją do wdzięczności, którą bardzo szybko przemieniła w konkretny czyn.

Daj mi się napić - powiedziała na Woodstocku młoda dziewczyna, wskazując dłonią na butelkę wody, którą trzymałam w ręce - bo po was mogę się tutaj tylko dobra spodziewać. Tacy fajni jesteście.
Po wypiciu kilku łyków poszła w swoją stronę, a ja pomyślałam... Wow! Spotkałam Chrystusa! Chrystusa, który w skwarze południowego Słońca (w Kostrzynie też nieźle grzało!), mówi do Samarytanki: daj mi pić... A potem z krzyża woła: Pragnę. Który nie dzieli na godnych i niegodnych, nie patrzy na status społeczny, wchodzi do domu bogatego Zacheusza i dostrzega wdowę przy skarbonie, który pozwala spocząć na piersi Janowi i dotknąć się nieczystej kobiecie z krwotokiem, który uzdrawia zarówno teściową bliskiego Mu Piotra i zwraca uwagę na osobę zgarbioną w synagodze. Który JEST, gdy inni odchodzą.

Powtórzę: gdyby człowiek zawsze pamiętał, że jest zdolny kochać...

Przyznam, że w ostatnim czasie miałam bardzo wielki kryzys. Wiele moich przyjaźni nie przetrwało próby czasu. Miałam wrażenie, że zostałam sama. Nie czułam się jakkolwiek rozumiana, a lęk przed kolejnymi odejściami paraliżował mnie do tego stopnia, że mimo tęsknoty za bliskością, nie chciałam wchodzić w bliższe relacje.

Walczyłam o to, by pozwolić sobie na bycie kochaną i by zgodzić się na miłość drugiego. Nie przegrałam tej walki, gdyż nie był to żaden pojedynek! W samotności można jedynie odejść z tego świata (w końcu nikt za mnie nie umrze), o wiele trudniej jednak istnieć w świecie, w którym jesteśmy, żyjemy i poruszamy się, w którym tęsknimy, posiadamy marzenia, cierpimy, czasem nawet umieramy za ideały, by w końcu zdać sobie sprawę, że to wszystko ma jednak sens (nawet to, co dotąd wydawało się bezsensowne). Często po latach.

Pewnie do końca życia nie zapomnę tego spotkania! Już dawno nikt nie był dla mnie tak cierpliwy - nawet bardziej niż ja do siebie. Podniesienie z kolan, uścisk, uśmiech i łzy wzruszenia... Za darmo. Niezasłużenie.

Wszystko dlatego, że Człowiek, który ze mną siedział, wiedział, że może i chce bezinteresownie kochać, który zaufał Panu Bogu, ale również i sobie samemu, że może budować dobre relacje. Sam został kiedyś zdobyty przez Miłość. Nie umiał inaczej.

Często widzę różnego rodzaju podziały w Kościele. Ten jest za o. Rydzykiem, inny za ks. Bonieckim, jeszcze inni słuchają ks. Natanka, inni nie przyjmują sakramentów od innych kapłanów a tylko ks. Lemańskiego. W tamtym momencie najczęściej przypomina mi się kazanie św. Pawła, wyrażone już w pierwszym rozdziale 1 Listu do Koryntian: czyż Chrystus jest podzielony? czyż Paweł (wspomniani przeze mnie księża i wielu innych katolików...) został za was ukrzyżowany? W którym prosi, by nie było WŚRÓD NAS rozłamu, by wszyscy myśleli tak samo - po Chrystusowemu.

Nie mogę zbawić świata, ale mogę zmieniać siebie, kiedy pozwolę Chrystusowi wejść w mój świat. Nie nawrócę jehowitów i nawet tego nie próbuję - mogę, i chcę!, patrzeć na nich z miłością, która nie potępia. Wśród moich znajomych są nie tylko pobożni katolicy, ale też ateiści, baptyści, człowiek nieochrzczony... Oni wiedzą, że staram się praktykować wiarę (choćby przez tego bloga), ale - przy bliższym poznaniu - myślę, że czują, że nie chcę zmieniać ich siłą. Doskonale wiem, że gdybym sama nie doświadczyła tego, że jestem przyjęta i kochana taka, jaka jestem, dziś pewnie byłabym z daleka od Kościoła (przecież w parafiach to księża często marudzą, a nawet Msza zdaje się taka monotonna...).

Bo po was mogę się tutaj tylko dobra spodziewać...

A jeśli zamienię kolejność słów 'tutaj' i 'tylko'...? Przecież tak często ludzie nie widzą w nas - katolikach - Chrystusa, a spotykają mur, obojętność... Bóg? Tylko podczas wielkich akcji. Na co dzień... Strach pomyśleć.

Również pukam się w piersi, bo wiem, że Pan Bóg nie raz płacze nade mną jak nad marnotrawnym synem.

My miłujemy [Boga], ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował. Jeśliby ktoś mówił: "Miłuję Boga", a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Takie zaś mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego. (1 J 4, 19-21)

Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą! (1 J 3, 18)

Czy pamiętam, że zostałam stworzona do MIŁOŚCI? 
Czy pamiętasz...?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz