środa, 3 września 2014

dokąd?

Niedawno usłyszałam, że kobiety to w Kościele miejsca w ogóle nie mają, bo... I tutaj nastąpiła wyliczanka. Księża są mężczyznami, ministranci płci męskiej, przy ołtarzu brak kobiety. Nawet na tacę proboszcz zbiera bądź kościelny. A kobieta...? Tylko do zakonu. Tylko. No chyba, że do wychowywania dzieci... najlepiej księży!

Coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że ważna jestem w Kościele. Wtedy, gdy moja wiara słabnie - ważna jestem w Kościele. Gdy nie mam sił i ochoty się uśmiechnąć - dobrze, że w nim jestem. Serio, serio, serio!

Ostatnio często słyszę, że Kościół jest moją Matką. A matka, żadna NORMALNA i ZDROWA matka, nie zapiera się swoich dzieci. Chce dla nich dobrze. Dba. Troszczy się o wszystko - czasem zdaje się nawet, że aż za mocno, że na to nie zasługuję. Tak, nie zasługuję na miłość mojej mamy. Jak i nie zasługuję, nie mogę zasłużyć (czy lepiej: wysłużyć sobie) miłości Pana Boga.

Jestem - zdecydowanie! - kobietą. Może brzmi piękniej: dziewczyną. Mam 21 lat, choć ufam, że w planach Bożych pojawiłam się już nieco wcześniej. Nie wiem, dlaczego jestem tym, kim jestem. Nie wiem, dlaczego mam taki, a nie inny charakter. Nie wiem, kim będę w przyszłości i jak potoczy się moje życie. Wiem jednak jedno: jestem Agata. I nie mogę być ani lepsza ani gorsza od siebie samej. Mogę siebie co najwyżej bardziej poznać, pokochać i zrozumieć.

Gdy patrzę na moje życie, to wśród zmartwień i trosk życia codziennego, były też momenty radości. Zdałam maturę dość dobrze, dostałam się do wymarzonego programu telewizyjnego, moja mama powiedziała mi niejednokrotnie, że jest ze mnie dumna - szczególnie, gdy przynosiłam świadectwa z pozytywnymi wynikami. Nie czuję się jednak ani lepsza ani gorsza od tych bez wyników. Bo nie zasłużyłam na swoją inteligencję, ani jej - w większości - nie wypracowałam. Po prostu, już taka jestem.

Jest we mnie pragnienie, by poznawać siebie coraz bardziej, gdyż jestem świadoma, że nie mogę dać komuś czegoś, o czym nie wiem, że to posiadam. Nie będę mogła dzielić się czymś, czego nie poznałam, nie dostrzegłam, nie przyjęłam. Nie przyjęłam? Czy podzielę się słabością, czy powiem: ciężko mi, gdy chcę tę słabość jak najbardziej ukryć? A uśmiech...? Jeśli wmówię sobie, że nie powinnam się uśmiechać, bo mam krzywe zęby - i w końcu uznam to za prawdę oczywistą - czy zechcę się nim dzielić z innymi?

Kościół potrzebuje przyjęcia przeze mnie MOICH słabości, by mógł wzrastać, ale też niemożliwe jest wzrastanie bez przyjęcia słabości Drugiego. Druga osoba też nie może być lepsza i gorsza od siebie samej - może postępować tak, a nie inaczej, może grzeszyć lub iść do świętości, ale... zawsze pozostaje piękna i wspaniała! Banalne?

Pół żartem pół serio powiem, że św. Piotr wymodlił teściowej jej uzdrowienie, gdyż był to dopiero początek Ewangelii św. Łukasza i jeszcze nie zdążył nagrzeszyć, zwątpić i odejść. Z własnego doświadczenia wiem, że ciężko prosić o cokolwiek, a może jeszcze ciężej uwielbiać i chwalić Pana, gdy grzech (mój czy drugiego człowieka) zadał taką ranę, że z trudnością jest zrobić cokolwiek. Wtedy raczej nie skupiam się na modlitwie, ale kontemplacji tego czy innego zranienia, a medytowaniu nad tym, kto i kiedy mnie skrzywdził, albo rozmyślaniu o tym, jaka to jestem ZŁA, bo zrobiłam tak a nie inaczej.

Wierzę, że to łaska Chrystusa pozwala mi przejść od mojego nadmiernego skupienia się na sobie samej do otwartości na drugiego. Choć czasem, naprawdę, ciężko mi przejść ponad tym (częściowo jestem masochistką), to jednak mam i tę świadomość, że te wszystkie zranienia, porażki, smutki, ale i radości, poczucie bycia kochaną... to wszystko jest AGATĄ. Nie ma mnie bez trudności, nie ma! Ale też nie jestem trudnością, zranieniem, porażką. Jestem grzesznym człowiekiem, ale mam prawo kochać i być kochaną, mam prawo upadać i powstawać, mam prawo szukać dobra w człowieku i go odnajdywać (choć czasem to trudne).

Kobiety w Kościele miejsca nie mają? A teściowa Piotra, a córka Jaira, a kobieta cierpiąca na krwotok, a Samarytanka, a Maryja, a...? Czy to zbyt mało?

"Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany."

Dokąd mnie posyłasz, Chryste?


2 komentarze:

  1. "Moc w słabości się doskonali" <----- te słowa są ciężkie do zrozumienia, bo jak może być moc i słabość razem?? A jednak!!! Kiedy całkiem niedawno upadałam na każdym kroku i kiedy zabrakło mi sił i byłam w niemocy to właśnie On stał się moją Mocą. Usunęłam wszystko co powodowało moją słabość i modliłam się o to abym tylko w danym dniu była w stanie łaski uświęcającej, każdą złą myśl zastępowałam "Zdrowaśką" lub pracą. Nałożyłam sobie mega duże wymagania, ale najważniejsze było to, że CHCIAŁAM zerwać z grzechem, a resztą zajęła się moja Mocna strona - Jezus! Kiedy są chwile kuszenia to uwielbiam Boga jak potrafię plus modlitwa o pogodę ducha. Szatan wtedy dostaje histerii a ja mam w sobie Jego pokój! :) Powodzenia! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka Ty jesteś mądra....

    OdpowiedzUsuń