niedziela, 31 sierpnia 2014

idź ZA Mną

Nie lubię słów: wszystko będzie dobrze, czy musisz dać radę. Nie znoszę zaklinania rzeczywistości - tak jakby nic złego nie miało mi się wydarzyć. Choć nie należę raczej do pesymistów... Zdaje się, że należę do realistek, choć niektórzy - pewnie i słusznie - śmieją się, mówiąc, że jestem głupio naiwna. Bardzo wierzę ludziom i w dobro, które tkwi w człowieku. Zdaję sobie jednak sprawę, że w życiu wcale dobrze nie musi być, że wszystko - po ludzku - może mi się zawalić. Takie jest przecież życie, tak zbudowano ten świat.

Niektórzy chcieliby przejąć nad nami władzę. Często widzę rodziców, którzy tak mocno "troszczą się" o swoje dorosłe już dzieci, że nie pozwalają im odejść z domu. Znam wielu moich rówieśników, którzy muszą mieszkać z rodzicami i dojeżdżać, niekiedy kilkadziesiąt kilometrów na uczelnię, bo ci zagrozili, że nie dadzą złamanego grosza - nawet wtedy, gdy finansowo mają tę możliwość, by ich wspomóc. Znam też wiele par, w których źle pojmowana "troska" o drugiego -  a tak naprawdę egoizm, zaborczość i zazdrość - nie dają wolności, krępują, a niekiedy pobudzają do aktów przemocy (a rozstanie się nie jest w ogóle możliwe.. z powodu strachu!). Dostrzegam wiele małżeństw - niekiedy z 30-, 40-,a nawet 50-letnim stażem - które tak funkcjonują. Mąż - alkoholik, który przez całe życie terroryzuje rodzinę. Żona? NIC nie jest w stanie zrobić. Współuzależniona. Tak, to smutne, wręcz przerażające. Słaba perspektywa? Gdzie miłość?

Wielu nazwie to patologią - i pewnie znajdzie się w tym odrobina prawdy. Dostrzegam w tym jednak... św. Piotra. Kurczowo trzymał się wyobrażeń o Mistrzu. Chciał Go zatrzymać tylko dla siebie. "Troszczył się" do tego stopnia, że nie zgadzał się na Jego śmierć. Liczył na tę pomyłkę, nie wierząc, że śmierć spotka również Chrystusa - pomimo wcześniejszej trzykrotnej zapowiedzi męczeństwa. Nie chcę mówić, że Piotr był egoistyczny, nie - to byłoby zbyt proste... Pragnął mieć przy sobie Przyjaciela, nie chciał być samotny... Nie umiał poradzić sobie z tęsknotą... Takie to przecież LUDZKIE, normalne!

Pan jednak mówi mu inaczej: zejdź mi z oczu, co znaczy tyle: chodź za Mną, to Ja mam prowadzić, a nie ty. Pozwól Mi być tym, Kim JESTEM i działać tak, jak nakazuje Mi SERCE.

Dość znane są słowa przypisane św. Augustynowi, mówiące: Jeśli Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na właściwym miejscu. I chyba COŚ w tym jest. Naprawdę, COŚ w tym jest...

Do szesnastego roku życia chodziłam do kościoła, nawet udzielałam się, czytając na Mszy świętej, jeżdżąc na różnego rodzaju zloty i biwaki, czasami wpadły jakieś rekolekcje, rozmawiałam z księżmi i przebywałam w kręgu kościelnym. Studiowałam również Pismo święte, szczególnie przed konkursami biblijnymi, w których żarliwie brałam udział. Jednak Pan Bóg zdawał się taki odległy...

W trzeciej klasie gimnazjum przyjęłam Sakrament Bierzmowania, ale... nie wiedziałam, kim jest Duch Święty! NIC o Nim nie słyszałam, mimo że znak krzyża czyniłam co najmniej dwa razy dziennie - żegnając się po wstaniu i przed snem. Moją patronką została bł. Matka Teresa z Kalkuty. Dziś jest mi zwyczajnie bliska, ale kiedyś... Kiedyś nie chciało mi się czytać innych życiorysów, a Ona była taka znana!

Jednak 5 lat temu, w dniu ojca (!), Pan Bóg pokazał mi się w sposób - dla mnie - szczególny i wyjątkowy. Przyszedł w ciszy rekolekcji ignacjańskich. W gronie milczącej wówczas wspólnoty Kościoła. Po raz pierwszy dostrzegłam wtedy ludzi, którzy WIERZĄ, a nie tylko modlą się. Którzy mówią o Bogu, o swoim doświadczeniu Jego miłości, a nie tylko chodzą do kościoła. 

Potem widziałam ich więcej, i więcej... Sama zapragnęłam poznać Chrystusa. Bo mimo że żyłam w Kościele, to bardziej egzystowałam od niedzieli do niedzieli, od spowiedzi do spowiedzi (ciągle z tych samych grzechów [które mówiłam już kilka lat wcześniej, przed I Komunią świętą!]), od rekolekcji do rekolekcji...

Jestem przekonana, że za wiarą idą również czyny. Jeśli chcę pójść za Chrystusem, decyduję się również na mój krzyż, na to, że nie zawsze będzie to łatwe, że często muszę przedłożyć miłość własną nad miłość do Boga i drugiego człowieka, że nie mogę stracić mojej wrażliwości, że...

i to jest w tym naprawdę najpiękniejsze!

Przyznam, że żyłam kiedyś w relacji, która - patrząc z perspektywy czasu - w ogóle nie powinna mieć miejsca. Uzależniłam się od kogoś do tego stopnia, że nie widziałam własnej krzywdy, którą mi wyrządzano. Oczywiście, znaleźli się ludzie, którzy starali się wbić mi do głowy, że ten związek nie ma przyszłości, że nie jest i nie będzie dobrze, że... Byłam jak ten koń - z klapkami na oczach (tylko, że koń kopnie i pokona przeciwnika, a sama nie miałam tej siły...). Minęło kilka miesięcy, wtedy zrozumiałam. Na szczęście, nie było zbyt późno, by się wycofać, by przerwać tę znajomość, by zacząć od nowa.

Bolały mnie konsekwencje tej znajomości, choć jestem przekonana i mogę o tym zaświadczyć, że Pan Bóg - zupełnie niedawno - poprzez ręce jednego z kapłanów, uzdrowił ten ból, to emocjonalne przywiązanie, ten strach przed samotnością i tęsknotą za Drugim. Dziś mogę myśleć o tym chłopaku i mu błogosławić. Modlić się za niego i życzyć szczęścia. Wcześniej to było niemożliwe!

Mogę też spotykać się z innymi dziewczynami i z przekonaniem stwierdzać: warto czekać na tego jedynego. Warto zachować czystość. Warto postawić sobie Chrystusa i Jego naukę na pierwszym miejscu.

Wiem, że jeśli Chrystus zniknie mi z oczu, jeśli będę starać się wyjść przed szereg i sama budować swoje życie na sobie i swoich przekonaniach... wcześniej czy później polegnę. Dlatego czytam Pismo święte, staram się odnosić je do swojego życia. Przede wszystkim korzystam z Sakramentów. Po ro również prowadzę również tego bloga - by nie zapomnieć, co Pan Bóg JUŻ dokonał w moim życiu i jak kształtuje moje serce. By powrócić do tego w czasie trudnym, w okresie pełnym sprzecznych uczuć, w momentach kryzysowych, gdy zwyczajnie ciężko mi Go zobaczyć.

Nie zawsze i nie wszystko będzie w moim życiu, po ludzku, dobrze. Nie zawsze będę entuzjastycznie patrzeć na sprawy Boże, nie zawsze będę wierzyć wiarą, która z uśmiechem patrzy do przodu. Niekiedy krzyż może stać się zbyt ciężki, a ja zbyt słaba, by go nieść. Warto mieć jednak przed oczyma Chrystusa, warto przylgnąć do Niego. W końcu On już przeszedł tę drogę, już tego doświadczył. Wierzę, że i mnie czeka perspektywa pustego grobu. 




Ta piosenka towarzyszyła mi przez wszystkie uwielbienia po Komunii świętej na Przystanku Jezus. Nie umiem śpiewać, ale wówczas nie zwracałam na to uwagi - i w ten sposób chwaliłam Pana Boga. Polecam, szczególnie w trudnym i bolesnym czasie, podczas kryzysów. :)

Niech będzie Pan uwielbiony!

2 komentarze:

  1. Lubisz czy nie lubisz... prawda jest taka, że jeśli idzie się z Bogiem wszystko będzie dobrze, bo Bóg jest dobry. Jednak człowiek stwarza swoje różne wizje dobra, które nie zawsze są tu i teraz owym najlepszym dobrem.

    Pozdrawiam i błogosławię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę - Ja zwyciężyłem świat" (J 16, 33)
      Tak, to prawda. Choć nierzadko na owoce trzeba poczekać. Chodzi mi raczej o powtarzanie, niczym mantrę: "będzie dobrze, będzie dobrze". Przez półtora roku przebywałam w hospicjum - nie miałabym odwagi powiedzieć komuś "będzie dobrze". I pewnie, że byłam tam, by pocieszać i głosić Ewangelię, ale nie miałabym odwagi tego powiedzieć! Podobnie: "dasz radę". Powiesz to choremu, umierającemu na raka? Powiesz matce chorego dziecka? Nie mam takiej odwagi, po ludzku. Wiedząc, że jego życie się na tym świecie kończy.

      Pan Bóg jest dobry, prawda. Jednak krzyża nie zabiera. Na szczęście.

      Usuń