czwartek, 7 sierpnia 2014

za kogo? za... mnie?

Panie, daj, abym wzrastał i obfitował w miłości dla wszystkich (1 Tes 3, 12)

Kiedy szłam w poniedziałek zrobić zakupy, zaczepiły mnie w Gdyni dwie starsze panie.
- Czy szuka pani prawdy?
- Już ją odnalazłam, teraz nie chcę jej utracić.
Spojrzały się na siebie. Do teraz zastanawiam się, co mogły wówczas o mnie pomyśleć. Oszalała? Spadło jej coś na głowę? Chora psychicznie? A może... może...
- To co jest dla pani prawdą? - zapytała mnie, dociekając, staruszka.
- Jezus Chrystus.
Jeszcze większa konsternacja. Zmieszanie.
- To tu ma pani ulotkę - wcisnęła mi w rękę żółto-czarną kartkę oblepioną cytatami z Pisma świętego - tu ma pani adres internetowy, może pani więcej poczytać. Może w końcu pozna pani prawdę. Do widzenia.
Odeszły szybkim krokiem. Nie chciały mnie nawracać. Szkoda, naprawdę!, szkoda.


Za kogo uważają Mnie ludzie?

Poznałam chłopaka, który nie nazywał Boga Jezusem, ale nadał mu piękne imię... Andrzej. Rozmawia z Nim - ze swoim Andrzejem, kłóci się, przeprasza i dziękuje, często prosi o coś dla siebie i swojej dziewczyny. Powiedziałam mu, że wolę, jak ktoś spersonifikuje swojego Boga, niż nazwie Go Bozia i myśli, że fruwa gdzieś w chmurach. Serio. Choć może i to jest niepoprawne religijnie.

Za kogo uważają Mnie ludzie? 

Chciałabym móc powiedzieć, że Jezus Chrystus jest moim jedynym zbawcą, że ufam Mu nade wszystko, że tylko w Nim pokładam swoją nadzieję. Wiem jednak, że często to tylko teoria, bo moje życie wskazuje na coś zupełnie innego - szukam W SOBIE zaspokojenia, W SOBIE SAMEJ poczucia bliskości, a INNYCH LUDZI stawiam ponad Nim. Pewnie do końca życia będę mieć z tym problem.

Wydaje mi się, że głównym problemem młodych nie jest brak wiary w Boga, ale brak zaufania Jemu.

Ja to właściwie wierzę, że Jezus jest, ale nikt mi nigdy wcześniej nie powiedział, że On mnie kocha - wyznała na Woodstocku dwudziestokilkuletnia dziewczyna.

Za kogo uważają Mnie ludzie?

Przez większą część mojego życia chodziłam do kościoła, czytałam pobożne książki, czasem nawet modliłam się na różańcu, ale moje życie było... smutne? jałowe? bez większego celu? Gdy w 2009 r. poznałam Jego miłość, kiedy doświadczyłam Jego dotknięcia, dopiero wtedy zrozumiałam: chcę iść tam, gdzie nikt nie szedł, chcę mówić o tym, jak On kocha, chcę! Dlatego, że doświadczyłam.

Nie własnymi siłami, nie przez te kilkugodzinne modlitwy, nie... ale w ciszy rekolekcji, "przypadkach", w oczach dobrego kapłana.

Wiem, że często to, co piszę, może wydawać się nawet zbyt intymne. Ja bym tak nie umiał... - wyznał mi ostatnio pewien człowiek.

Jestem sangwiniko-melancholikiem, a ponadto uwielbiam pisać. Dlatego dzielę się tak, a nie inaczej.

Choć staram się, by głównym moim apostolatem był... UŚMIECH.

Za kogo uzna mnie Pan Bóg, gdy przyjdzie?
Czy znajdzie we mnie... człowieka?

1 komentarz:

  1. hmm... no tak po 3mieście w sezonie jakoś więcej tych ewangelizatorów. Kiedyś takie rzeczy to tylko na południu (we Wrocławiu, Krakowie)

    OdpowiedzUsuń