niedziela, 24 sierpnia 2014

kalokagatia


Moje imię - po grecku -znaczy tyle, co dobra. Wierzę, że jestem, że staję się, niczym platońska definicja kalokagatii. Czyli kimś pięknym na zewnątrz, a dobrym w środku. W końcu jestem córką Ojca. Bet-abbas. :)

Można znaleźć sporo cytatów o radości, miłości czy przyjaźni, choćby w sieci. Nie moim zadaniem jest definiować szczęście czy dobro. Nie jest to zresztą potrzebne. Choć, w zgodzie ze swoją filozoficzną naturą, wiele myślę, mówiąc kolokwialnie rozkminiam, nie lubię różnego rodzaju formuł, reguł czy prawideł. Nie wszystko można w nich ująć. Nie na wszystko odnaleźć odpowiedź. Niejednokrotnie sypie się w nich banałami, maksymalnie upraszczając. Wymyśl definicję miłości - niektórzy powiedzą, że to troska, inni użyją określenia seks, a jeszcze inni powiedzą, że coś takiego nie istnieje. Każdy według swoich myśli, niejednokrotnie poprzedzonych latami doświadczeń. 

Jestem dobra. Czasami mówią o mnie, że naiwna. Wierzę w Boga i człowieka - serio. Wybieram nocne pociągi, rozmawiam ze Świadkami Jehowy, ostatnio pojechałam autostopem z Krakowa do Kostrzyna nad Odrą, lubię poznawać ludzi - i pomimo że jestem sangwinikiem, uwielbiam słuchać (choć czasem tego nie widać :-)). Sporo obserwuję, to fakt. Moim marzeniem jest, by ktoś, patrząc na moje życie, stał się choć odrobinę świętszy i radośniejszy. Czasem się nawet udaje, a czasem nie. 

Piszę poprawnie po polsku i staram się wymagać od Drugiego, by robił podobnie. Nigdy nie byłam kujonem i chociaż wiem, że mam sporą wiedzę, szczególnie z religii (nie tylko chrześcijańskiej), wiem też, że nie mogę zawdzięczać tego tylko sobie. Nie lubię fizyki i języka niemieckiego - choć z tego drugiego zdawałam nawet maturę. We wszystkim staram się być tylko i aż CZŁOWIEKIEM.

Z czterech wiatrów przybądź, duchu, i powiej na tych pobitych, aby ożyli! (Ez 37, 9).

Często, gdy słyszę opowieści osób zakochanych, pojawia się we mnie pytanie, czy naprawdę jest ono potrzebne. Nie chodzi mi o radosne uniesienie, o płonące policzki i głębokie, piękne oczy, które błyszczą bardziej niż wcześniej. Chodzi mi o tę postawę, o to: potrzebuję cię. Ja, ja, ja! Często ślepe, często widzące tylko własny interes. Taki etap, zapewne potrzebny. 

Nie raz i nie dwa, w momencie modlitwy pojawia(ło) się u mnie pytanie: a co w zamian? W końcu klęczenie boli, tyle spraw męczy, a sam Pan Bóg zdaje się milczeć. Po co to wszystko? Tym bardziej, że nie jestem idealna, że upadam, że zwyczajnie w wielu kwestiach nie daję rady... A przecież MA mnie ona UŚWIĘCIĆ! 

Agatka, nie martw się, ty wiesz, jaka byś była, gdybyś nie wierzyła? - zapytał mnie na Woodstocku pewien ksiądz. Odpowiedziałam pół-żartem pół-serio, że byłoby pewnie TAK SAMO, tylko mniej ciekawie. Uśmiechnął się. No właśnie... ciekawie. Nigdy nie strać tej ciekawości, szukaj

Zaczęłam od dobroci, poprzez krótkie streszczenie mojej osoby, a kończę na ciekawości? Coś tu nie gra... Nieskładne aż oczy bolą.

Wiesz, jaka byś była, gdybyś nie wierzyła? 

Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem. 

Dobrze, że Pan Bóg wierzy w człowieka. I wie dlaczego.

Być dobry jak... Chleb? 

Chciałabym stać się Słowem, tym ożywiającym, pełnym ciepła i dobroci. Chciałabym być Chlebem, z którego każdy mógłby ułamać po kawałku. Chciałabym być jak Chrystus, który ożywia, a nie rani, który słyszy, zanim wypowiem. 

Jestem Agata. Dobra Agata. Kalokagatia!

Człowiek. Tylko człowiek. Aż człowiek! 

Kim jest Pan Bóg, kiedy nie wierzę, że Mu na mnie zależy i ciągle we mnie wierzy? Jaki jest?








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz