wtorek, 5 sierpnia 2014

"przypadki" chodzą po ludziach :)

Pan skierował do mnie następujące słowo: "Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię". I rzekłem: "Ach Panie, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem!" Pan zaś odpowiedział mi: "Nie mów: jestem młodzieńcem, gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić" - wyrocznia Pana. I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: Oto kładę Moje słowa w twoje usta. Spójrz, daję ci dzisiaj władzę nad narodami i nad królestwami, byś wyrywał i obalał, byś niszczył i burzył, byś budował i sadził"
Jr 1, 4-10

- Nie przyjechałam tylko na Przystanek Jezus, przyjechałam do tych ludzi na Woodstock, myślę, że oni mnie mocniej potrzebują - wyznała siedząca obok mnie dziewczyna. 

Wymiana spojrzeń. Tak mocno zgadzałam się z nią w tym momencie. Przyjechałam na WOODSTOCK, by - w imieniu Pana Jezusa - głosić kerygmat, podnosić z kolan, przytulać i błogosławić. Młoda dla młodych. Ta, która doświadczyła działania Pana Boga w swoim życiu do tych, którzy jeszcze nie poznali, którzy nie mają odwagi zaufać, bądź przez różne sytuacje życiowe zdają się tracić wiarę. 

Skłamałabym, mówiąc, że wyjazd do Kostrzyna niewiele mnie kosztował. Nie chodzi o kwestie finansowe, chociaż one są również bardzo ważne, raczej o to, co mocno rozgrywało się w moim sercu. Strach, przerażenie, a zarazem ciekawość i pytanie: jak będzie? 

Gdy zapisałam się na Przystanek Jezus, przez kilka dni nie dostawałam odpowiedzi. Wysłałam zatem maila, by utwierdzić się, czy w ogóle mogę pojechać, czy też nie. Nazajutrz zadzwonił do mnie ks. Artur Godnarski - organizator, mówiąc że nie mogą mnie przyjąć, bo nie posiadam wspólnoty... Pomyślałam: o kurka... No tak... Nie mam... Fakt... Tłumaczyłam jednak, że byłam we wspólnocie zakonnej do kwietnia, że teraz - z powodów komunikacyjnych i logistycznych - nie mam możliwości uczestniczenia w życiu żadnej grupy. Po kilku minutach dialogu, usłyszałam: dobrze, zapisuję cię, zaraz wyślę ci maila z potwierdzeniem. Czy się ucieszyłam? Owszem. Chociaż razem z radością rosło we mnie przerażenie. Autentycznie bałam się tego, co może mnie spotkać. Nie miałam też pieniędzy, by w kilka dni opłacić zaliczkę. 

Na pomoc przyszła mi Martyna - moja Przyjaciółka (której z tego miejsca pragnę serdecznie podziękować!). Choć mój strach zdawał się rosnąć, a nie maleć, dojrzewało we mnie jeszcze większe przeczucie, że jestem w dobrych, bo Bożych rękach!

26 lipca, dzień przed oficjalnym rozpoczęciem Przystanku Jezus, wyruszyłam razem ze znajomą autostopem z Krakowa do Kostrzyna. Dla mnie samej było to pierwsze autostopowanie na taką odległość. Jednak stosunkowo szybko utwierdziłam się w tym, że ludzie są piękni i dobrzy, a także, że warto ryzykować i spełniać marzenia.

Najpierw pojechałyśmy z młodą parą (która udzieli sobie w środę sakramentu małżeństwa!) do Katowic, następnie z zapalonymi autostopowiczami wylądowałyśmy za bramką na autostradzie nieopodal Gliwic. Minęła minuta, może dwie i... pojawił się ON - Pan Andrzej, kierowca pustego autokaru, zmierzający do Berlina. 
- Dokąd chcecie jechać? 
- Yyyy... do Wrocławia?
- Wsiadajcie.

Muszę dodać, że jednym z marzeń mojej kompanki podróży było, by złapać w końcu autokar na stopa. Wypowiedziała to podczas naszej krótkiej porannej modlitwy.

Gdy zatrzymałyśmy się na stacji paliw, zaczęłyśmy się zastanawiać, gdzie przenocujemy... Nie czułam jakiejś mocnej presji. Wiedząc, że mamy podpisy duszpasterzy, liczyłyśmy na nocleg na plebanii. Padła jednak propozycja, by zapytać pana Andrzeja, czy nie mógłby przenocować nas w swoim autokarze...

Nie musiałyśmy wcale prosić! Sam to radośnie zaproponował! Zaczęłam się śmiać, że Pan Bóg musi mieć naprawdę mocne poczucie humoru. Troszczy się nie tylko o nasze dusze, działa nie tylko w wieczności, ale CHCE być ze mną tu i teraz, dając mi to, czego najbardziej potrzebuję w danym momencie. Daje nawet takie proste rzeczy, jak pokarm czy nocleg.

Po kilkugodzinnym śnie wyruszyłyśmy w dalszą podróż. Miałyśmy zatrzymać się w Słubicach, stamtąd miałybyśmy ok. 35 km do Kostrzyna. Jednak, przez naszą nieuwagę, wylądowałyśmy na stacji benzynowej w... Niemczech! Przejechałyśmy polską granicę! 

Kończyła się nam woda, już o 8:00 rano był niesamowity upał... Dodatkowo znałyśmy języki obce na żenująco niskim poziomie. Nie miałyśmy też - rzecz jasna - Euro, więc ciężko byłoby nam coś kupić, zresztą obie nie wzięłyśmy z sobą zbyt wiele pieniędzy (w końcu jechałyśmy autostopem!). 

Początkowo zaczepiałyśmy ludzi na stacji. Na tabliczce miałyśmy napis Seelow - tak brzmiała miejscowość, z której miałyśmy szybko wydostać się do Polski. Bezskutecznie. Albo zapełnione auta, albo niezrozumienie naszej sytuacji, albo... Po jakimś czasie zatrzymał się Litwin, który podwiózł nas kilka kilometrów - do miejsca bardziej przybliżonego z polską granicą.

Tam zostaliśmy również wylegitymowani przez niemieckich Polizei (wtedy zrozumiałam, że można się dogadać, znając trochę niemieckiego i angielskiego, i migowego). Panowie byli uprzejmi i - jak obie stwierdziłyśmy - bardzo przystojni. :)

Tutaj rozpoczęła się przygoda dnia, przygoda, którą zapewne będę opowiadać również moim dzieciom. Po kilkugodzinnym oczekiwaniu na podwózkę, zupełnym braku wody i podczas zmęczenia, które zaczęło opanowywać nasze ciała, zauważyłyśmy, że kilkaset metrów dalej są jakieś domy. 
- Idziemy?
- Może tam ktoś naleje wody? 
- Może podwiozą nas chociaż do Frankfurtu? 

Pytania przepełnione nadzieją zdawały się nie mieć końca. Weszłyśmy do Jacobsdorf, stamtąd - wcześniej trochę pobłądziwszy - doszłyśmy przez okoliczny las do Pillgram... Jesteśmy na szlaku św. Jakuba nad Odrą! Przypadek? Dzień wcześniej obchodziliśmy jego wspomnienie, prosząc go o pomyślność podczas naszej pielgrzymki autostopowej. W sumie przeszłyśmy tą drogą jakieś 15-20 km, niosąc na plecach nie tylko kilkunasto- (kilkudziesięcio-?) kilogramowe plecaki turystyczne, ale również wszystkie intencje, z którymi pielgrzymowałyśmy.

Wody brakowało, ciągle brakowało. Podeszłam do pani Niemki, która stała przy płocie obok swojego domu. Wasser, please? Spojrzałam na nią z miną zbitego niedawno psa. Das ist Kneipe! - odpowiedziała. Jej mina pokazywała, że nie jest w stanie, że nie chce nam pomóc... Panie Boże, jeśli mam umrzeć, niech nie będzie to śmierć z wycieńczenia - pomyślałam... I tutaj, ku mojemu WIELKIEMU zdziwieniu, otworzyło się okno samochodu, stojącego nieopodal przy przejściu dla pieszych. Miła i uśmiechnięta, około trzydziestoletnia kobieta, zapytała czy potrzebujemy wody i z radością wyciągnęła ją z tylnego siedzenia swojego samochodu! Nasza modlitwa została wysłuchana! Bezinteresowność drugiego człowieka nie zna granic! Kto prosi, ten otrzyma! 

Wielka lekcja pokory i zaufania. Ogromna lekcja. Potem było ich jeszcze co najmniej kilka...

Najbardziej bolało mnie to, że jesteśmy tak blisko, a jednocześnie tak daleko miejsca docelowego. Dzieliło nas jakieś 50 km od Kostrzyna, 15 km od granicy... Z odsieczą przyjechał pan - uśmiechnięty Niemiec. Kompletnie nie rozumiałam, o co mu chodzi, ale śmiałam się razem z nim :) Podwiózł nas do Słubic, już za granicę niemiecką, wyściskał i... wrócił do siebie! Z rozmowy wywnioskowałam, że nie jest chrześcijaninem. Urzekł mnie jego uśmiech, chowam go ciągle w mojej pamięci. Bezinteresowność!

Byłyśmy w Słubicach około godziny 17:40. Msza święta miała rozpocząć się o 18:30, żywiłyśmy nadzieję, że się na niej znajdziemy... Po sprawdzeniu odjazdu busów, okazało się, że nie dojedziemy w ten sposób... Wybiła godzina 18:00. Wypatrzyłyśmy kościół, a nawet plebanię, nie mogłyśmy jednak dodzwonić się do żadnego z mieszkających tam księży. Stanęłyśmy przy jakimś przystanku. Kilkanaście minut. JEST! Pan, jak powiedział, z ciekawości, wziął nas, aby poznać intencje, z którymi jedziemy na pole Woodstockowe. Cieszył się, że wyruszyłyśmy w ramach Przystanku Jezus - sam zresztą podzielił się z nami swoją wiarą.

Było już po godzinie 19:00. Dzisiaj będziemy bez Mszy świętej - pomyślałam. Jak mocno się myliłam! Pan Bóg i o to się zatroszczył! Eucharystia rozpoczęła się z opóźnieniem, byłyśmy 10 minut przed nią na bazie Przystanku Jezus! Przypadek?

==============================================
Na samym Przystanku Jezus, a potem na Woodstocku... Wielość rozmów, spotkań, uśmiechu... Radości przeplatanej z bólem i cierpieniem, niekiedy wypowiedzianym po wielu latach... Tęsknota.

Nie zapomnę... 

Nie zapomnę twarzy Oli i jej chłopaka, którzy podeszli do nas - ewangelizatorów, mówiąc: my po obrazek dla babci, bo ona się lubi modlić. Jedna z dłuższych rozmów, w których utwierdziłam się, że Bóg naprawdę żyje, kocha, chce przemieniać i uzdrawiać człowieka! Nie zapomnę wypowiedzianego przez Olkę żalu - w gimnazjum została - przez kolczyk w nosie - wyrzucona z religii, krzyczano też na nią, że bardziej niż do kościoła, powinna iść do piekła... Przez kolczyk w nosie - wyraz buntu, chęć pokazania swojego bólu, jaki nosiła podczas przejść z ojcem-alkoholikiem. Duch Święty - wierzę - podsunął mi słowa: przepraszam Cię za to, co wycierpiałaś, wiem, co czujesz, wiem, bo sama to przeżyłam. Płakałam wraz z płaczącą, wzruszył się również diakon, który był z nami. NIE WIERZĘ, ŻE SAMA BYM TO WYPOWIEDZIAŁA! Był to moment mojej przemiany... kolejnego przełomu w moim własnym życiu...! Dotknęłam tematu, który bolał MNIE samą!

Były też momenty trudne. Pytanie rozwścieczonego chłopaka: czy moją duszę też sprzedacie za 1000 zł? Żołnierz, który przeżywał dylematy wewnętrzne - wrażliwiec, który nie skrzywdziłby muchy, a musi walczyć z człowiekiem... Eks-klerycy... Chłopak z bliznami na nogach, jak sam mówi - ateista, pół-sierota, proszący o modlitwę za swoją ciężko chorą mamę (tylko ona mu pozostała...). 

Niektóre spotkania również radosne - czyli ci, których się nie spodziewałam, którzy wyhaczyli mnie "przypadkowo" (jak s. Ania, której bloga czytam od kilku lat, a nigdy wcześniej nie widziałyśmy się w realu). 

To wszystko utwierdziło mnie w tym, że Pan Bóg JEST, czuwa, kocha, działa! I troszczy się nie tylko o wieczność, ale chce przemieniać moje życie już TERAZ.

Już rozumiem, dlaczego żyłam w kryzysie od początku do końca spotkania. Musiałam w końcu zrozumieć i przyjąć do wiadomości, że nie żyję tylko dla siebie, a wszystko, co mnie spotyka nie jest w ogóle moją zasługą.

Rzadko mówiłam podczas ewangelizacji. W tym czasie się modliłam. I nie dlatego, że nie wiedziałam, co powiedzieć, ale pragnęłam przede wszystkim, by nie był to czas przeze mnie przegadany, ale moment, w którym ci, których spotkam, NAMACALNIE doświadczą - jak i ja - działania Tego, dla którego przecież przyjechałam!

==============================================

Nieprzypadkowo ten fragment Pisma rozpoczyna moje świadectwo, które - w sumie - mogłoby być jeszcze dłuższe... 

Pan Bóg uczynił ze mnie takiego Jeremiasza... Jeremiasza, który bał się wyruszyć, który bał się swojej misji. A Pan pokazał mi - jak i prorokowi - że warto! Warto zaufać!

W ostateczności przecież tylko On się liczy. Nie pieniądze - bo ich nie posiadam. Nie telefon - leżał rozładowany przez te kilka dni. Nawet nie moje rany - choć i one mogą zajść jak bielmo, zakrywając Jego miłość.

Modlitwa i głoszenie Słowa, które prowadzi do spotkania z Żyjącym. Serio, nie ma niczego piękniejszego! Wiem! Doświadczyłam!

Nie tylko zresztą ja...

Wierzę.

==============================================

"Skoro bowiem świat przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących. Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi"
1 Kor 1, 21-25

3 komentarze:

  1. Warto zaufać! :)
    Dzięki za świadectwo, za modlitwę, za odwagę mimo lęku i za odwagę w lęku...
    I za uśmiech, w który Pan Cię hojnie wyposażył. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za Twoje świadectwo i cieszę się, że otrzymałaś tyle od Ducha świętego, a Anioł Stróż też czuwał. Modlitwa: niby nic, a naprawdę tak wiele! Cieszę się, że tak mogłam wspomagać tych, co byli tam.
    Ja kolejny raz byłam tylko Duchowym Przystankowiczem. Jednak tym razem sama w tym czasie przestałam walczyć z pragnieniem przeżycia rekolekcji-prawie bez wyjazdowych. Tak, niecodziennie, ale owocnie: z myślami i modlitwą za to, co było w Kostrzynie. Myślę nad spisaniem takiej Duchowej Przystani-świadectwa także z tego czasu.

    Dorota (dorota0103 z forum "Barka")

    OdpowiedzUsuń