sobota, 7 lutego 2015

no tak

Łatwiej mi się uczyć, kiedy pomyślę o dzieciach, które czekają na mnie w przedszkolu; łatwiej mi zrobić obiad, gdy widzę radość i cieknącą ślinę współlokatorów; łatwiej się uśmiechnąć, gdy widzę odzew w postaci śmiejącej się do mnie mordki. 

Najłatwiej jest kochać, jeśli jest się kochanym..., ale nie na tym polega miłość, nie tylko na tym.

"Idźcie i starajcie się raczej zrozumieć, co znaczy: chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników" Mt 9, 13

Łatwiej jest, trudniej... Mogę się spalać w pracy, mogę wylewać pot na uczelni, mogę przekraczać wszystkie granice - fizyczne, umysłowe... zwał jak zwał - ale jeśli nie będzie w tym miłości miłosiernej? Cóż mi po zdanym doktoracie, jeśli obleję egzamin z miłości? Jeśli przeklnę człowieka, którego mam pokochać? Jeśli ochrzanię, zamiast pobłogosławić? Jeśli...?

W chrześcijaństwie, wierzę, nie chodzi o to, by być 'dobrym człowiekiem'. Nie chodzi o to, by nie grzeszyć, by kalać się i chodzić non stop w worze pokutnym, ze spuszczoną głową. Nie chodzi o to, by ciągle pukać się w piersi i krzyczeć: mea culpa, mea maxima culpa. Chodzi o to, by przyjąć, że nic nie jestem w stanie zrobić bez Niego - ale z Nim wszystko jest możliwe. Uwierzyć, że Bóg jest większy niż moja fizyczna, psychiczna czy duchowa słabość. Niż moja nieumiejętność kochania. Niż wszystkie kryzysy egzystencjalne.

Najłatwiej jest kochać, jeśli jest się kochanym. Ale ciężko przyjąć i docenić miłość - szczególnie, jeśli ma się braki, jeśli odczuwa się dyskomfort miłości. Pieprzę, nie? Tak patetycznie... 

Przez lata nie wiedziałam, co znaczy miłość. Przytulić się? Nigdy! Przecież w domu tak rzadko mnie przytulano. Czasem mama przykryła kołdrą przed snem, dała buziaka w policzek, ale.. ale tata? Uwierzyć w Boga Ojca? Uwierzyć, że Bóg jest bliski? Żadną miarą!

Ojciec, który mieszkał pod jednym dachem, a był tak daleko... Bóg, który był blisko, który dawał znaki Swojej obecności, ale się Go nie widziało.

Kryzysy. Zarówno w rodzinie, jak i w wierze. 
Pan Bóg, który czuwał, by to wszystko nie runęło. 

Miałabym w sobie sporo pychy, gdybym powiedziała, że nie przeżywam wątpliwości. Wątpię, często szczególnie w tę podstawową prawdę, zawartą głównie w Listach i Ewangelii św. Jana: Bóg jest Miłością

Bo kiedy widzę ten świat, ciężko uwierzyć. Kiedy patrzę na to, co dzieje się na Ukrainie. Kiedy słyszę o zagłodzonych dzieciach w Somalii. Kiedy kolejne trzęsienie ziemi zabrało ludziom nie tylko dach nad głową, ale również ukochane osoby. Kiedy dziecko umiera na raka, a lekarze beznadziejnie rozpościerają ręce - i nie mają odwagi wznieść ich do góry w geście uwielbienia. 

Wtedy, gdy Bóg zdaje się opuścić. Zostawić na pastwę losu. 

Wątpię. Buntuję się. Wierzę?

Ostatnio na wykładzie z filozofii pan doktor powiedział, że "chrześcijaństwo tylko z pozoru daje ludziom wolną wolę, gdyż nawet za myślenie grozi kara boska". Sprzeciwiłam się. Zapytałam, co z ks. Tischnerem czy Wojtyłą - którzy przecież, mimo chrześcijaństwa, zadawali filozoficzne pytania, którzy wychodzili 'ponad' to wszystko. Dostałam zaproszenie na konsultacje. Zwyciężyłam - przynajmniej mentalnie, na początku. Cieszyłam się, pokonałam ateistycznego doktorka (jak sam o sobie powiedział "jestem dumny z tego, że jestem ateistą"). Ale czy na pewno? Czy zależało mi, by go pokochać, czy może spierać się o słuszność poglądów? Czy było to święte oburzenie? Polemizowałabym... Bardzo bym polemizowała.

W chrześcijaństwie - dalej - wierzę, że nie chodzi o wymianę poglądów. Nie chodzi o dojście do władzy tego, czy innego prawicowego polityka. Nie chodzi nawet o chodzenie do kościoła i śpiewanie nabożnych pieśni. 

Ale o relację z Bogiem i drugim człowiekiem. O słuchanie tego, co ma do powiedzenia w Słowie, wspólnocie, przez inne osoby. O miłosierdzie ponad podziałami. O radość ponad depresją. O zmartwychwstanie ponad mękę krzyżową.

Pod krzyżem zostało z Jezusem tylko kilka osób z najbliższego grona. W tym Maria Magdalena - przez wieki utożsamiana z kobietą cudzołożną.

My spieramy się często o poglądy. O to, kto ma zasiąść w sejmie, a kto nie. O to, z kim się zadawać, a z kim nie. A nawet o to, kto powinien być zbawiony, a kto nie (wystarczy wspomnieć demonstracje na pogrzebie Wojciecha Jaruzelskiego). 

I widzę ten obrazek: Maria Magdalena przy krzyżu, a potem w grobie Jezusa Chrystusa. Niosąca mu olejki do namaszczenia ciała. Ta, która dla wielu powinna umrzeć przy kamienowaniu. Ta, którą w dzisiejszych czasach nazwano by dziwką - i znalazłyby się jeszcze gorsze określenia, które można byłoby do niej zastosować...

Ona uwierzyła w miłosierdzie. Uwierzyła, że może być powołana, by głosić Jego miłość. Najpierw wśród swoich. Pobiegła do Apostołów z krzykiem: Jezus ŻYJE!, chodźcie ze mną do grobu, zobaczcie!

Miłosierdzie ponad ofiarę. Nic z siebie, wszystko dzięki Niemu. 

I kiedy toczę walkę z samą sobą, chcąc zaliczyć sesję w terminie, przez usta przechodzą mi słowa... Święty, potężny jesteś Panie nasz, przed Tobą dziś możemy stać, dzięki łasce... nie dzięki nam samym. 

Wątpliwości wątpliwościami. Niewiara niewiarą. Beznadzieja beznadzieją.

Ale czy rozpoznam Chrystusa, gdy przyjdzie po raz kolejny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz