piątek, 21 listopada 2014

tyle tylko i aż tyle

Od kilku tygodni czytam pewną książkę. Jest bardzo ciekawa, ale znajduję na nią czas jedynie w SKM'ce, jadąc do i z pracy, i czasem wieczorem, gdy już nie chce mi się zaglądać do angielskiego. Tytuł znamienny Inteligencja emocjonalna. 

Dzisiaj przeczytałam, że badano małe - kilkumiesięczne i kilkuletnie - dzieci. Okazało się, że te, które były bite w dzieciństwie, już we wczesnych momentach życia wykazywały się brakiem empatii w stosunku do rówieśników. Ewentualnie przymierały na dłuższą chwilę, jakby bojąc się ciosów - kiedy usłyszały szloch innego dziecka.

Niektóre najpierw starały się pocieszyć, potem okładały pięściami, potem znów pocieszały, przepraszały, by znowu okładać i zawzięcie kopać. Agresja już od maleńkości. To straszne, ale w wielu rodzinach, niestety, prawdziwe.

Poznałam kiedyś siedmiolatka, który z wielkim zapałem opowiadał o tym, jak ojczym mówi do niego, że gdy się urodził, był czarny jak smoła. Wiele opowiadał o szatanie, o złych i dobrych duchach. Chował się pod stołem, nie chciał wyjść ani bawić się z innymi dziećmi. Pamiętam jak przytulił się do mnie. Poczuł się bezpiecznie, to pewne. Cisnął mi się na kolana... jak i inne dzieci. 

Napisałam Anecie, że notka będzie o optymizmie...

Jeśli przełożyłabym to na sferę duchową, to czy nie jest tak, że wiele wzorców modlitwy wypływa z wcześniejszych doświadczeń? 

Jeśli ktoś miał ojca - kata, może być mu trudno uwierzyć w Boga, który jest Miłością. Jeśli ktoś wiązał się z mężczyznami 20 lub 30 lat od siebie starszymi (i w tych relacjach został zraniony), może być ciężko uwierzyć, że Pan Bóg kocha czysto i bezinteresownie. 

Niejednokrotnie ktoś pyta mnie, czy czasem nie jestem nawiedzona. Mówię o jakimś DOŚWIADCZENIU, o radości spotkania ze Zmartwychwstałym, w ogóle o wierze... 

A potem dziwi się, że proponuję mu piwo (bardzo lubię piwo!). Dziwi się, że jem kilogramy chipsów, popijając je piwem bądź colą z Biedronki. Albo że mam swoje humory. Ekstrawersja połączona z masą introwersji i melancholii - niemal mieszanka wybuchowa. Różowe spodnie i wyciągnięty sweter. Włosy... każdy na inną stronę. 

A miało być o optymizmie...

Wielokrotnie zastanawiam się, co by było, gdybym nie była chrześcijanką. Z pewnością moje życie wyglądałoby inaczej - choćby ostatni przeżyty przeze mnie rok... A godziny rozmów duchowych, liczne spowiedzi...? A chęć przezwyciężania siebie samej? A motywacja? A zbieranie pieniędzy na Przystanek Jezus, by jeszcze raz być z tymi, których się pokochało - mimo że byli bardzo różni? 

Zaczęłam tę notkę od Inteligencji emocjonalnej. Nieprzypadkowo. Ostatnio wiele rozmyślam, z wieloma osobami rozmawiam, o uczuciach - nie tylko moich. W tym również o optymizmie, który może sam w sobie nie tyle jest jakąkolwiek emocją czy uczuciem, ale raczej stanem woli.

Kiedy zaczęłam coraz bardziej poznawać naukę Chrystusa, zrozumiałam, że nie jestem skazana na porażkę. Moja rodzina jest moim bogactwem - mimo że często męczę się w domu, a pobyt tu traktuję jako gwóźdź do krzyża. Różne sytuacje z dzieciństwa, problemy zdrowotne, niechęć znajomych do mojej osoby... to wszystko nabiera zupełnie innego kształtu. 

Kilka osób pytało mnie o moje rozeznawanie powołania. Nikomu nie powiem, co ma w życiu robić. Ale mogę podzielić się moim doświadczeniem.

Optymistyczne?

Gdyby nie chrześcijaństwo, nie wiem, w którym momencie życia bym teraz była - tego nie da się przewidzieć. Dziękuję Bogu za moją siostrę, która przyprowadziła mnie na rekolekcje ignacjańskie. Za ludzi, którzy - często nieświadomie - potwierdzali mi, że dobrze iść tą drogą (mimo że niejednokrotnie chciałam odejść... i odchodziłam). 

Żadne dziecko nie jest skazane na samotność. Żaden człowiek. 

Czasem, jak w przypadku małego Piotrusia, wystarczy przy kimś zwyczajnie być... 

Tak, często jest to trudne.

Być wtedy, kiedy inni nie chcą, nie umieją... 
Kochać, kiedy nikt nie kocha.

Optymistycznie?

Wierzę, że Bóg - jeśli JEST (a wierzę, że jest), nigdy nie zostawia. Nie chciałabym wierzyć w Boga, który miałby mnie ranić, wykorzystać, porzucić... 
Wierzę też, że człowiek może zwyczajnie być. Zawodzi? Owszem. Odchodzi? Również. 

Optymizm nie pozwala mi jednak patrzeć wstecz. Teraz są te osoby, do których można podejść, porozmawiać, zagadać. Czasem w SKM'ce, czasem trochę dalej... Nieraz przypadkowo, innym razem zupełnie świadomie. 

Czy jestem szczęściarzem? Owszem. Wierzę. 

A skoro wierzę, czy czegoś jeszcze powinno mi brakować, skoro Bóg wszystko może, a Miłość wszystkiemu wierzy?

Zbyt wiele pytań. Ciągle zbyt mało odpowiedzi. 

Jak dobrze. Jak dobrze...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz