poniedziałek, 5 stycznia 2015

o wdzięczności słów kilka

Czy miałabym za co dziękować, gdybym zachorowała na raka, opuściliby mnie przyjaciele, a rodzina odwróciła na piętach? Gdyby mój ojciec zachlał się na śmierć, a brat wparował pod jadący pociąg? Gdyby jedyne, co zostało w portfelu, to stos rachunków do zapłacenia i awiza, wciśnięte przez listonosza w drzwi wejściowe (zamykane w strachu przed komornikiem)? Gdyby mąż okazał się idiotą, który po kilku latach małżeństwa zostawia z najlepszą przyjaciółką? Albo gdybym nie została obdarzona ani zbytnią urodą (no, nie oszukujmy się...), ani inteligencją, co tylko doprowadzałoby do szaleństwa, aktów desperacji i myśli samobójczych?
Czy miałabym za co?

Pobyt w Pradze na Europejskim Spotkaniu Młodych uświadomił mi jedną ważną rzecz: aby być szczęśliwą, muszę stawać się wdzięczna za wszystko, co posiadam. Niezależnie od tego, czy to z pozoru dobre, czy złe. Czy przynosi mi uczucie pocieszenia, czy głębokiego smutku. W Pierwszym Liście św. Pawła do Tesaloniczan czytamy: "Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was" (zob. 1 Tes 5, 16-17)

Przyznam, że przez wiele lat nie rozumiałam tego fragmentu. Więcej, jestem pewna, że wtedy, kiedy po raz kolejny przyjdzie ciężki czas, trudno będzie mi o nim pamiętać, albo - co gorsza - zacznę podważać to Słowo, sądząc, że kompletnie do mnie nie pasuje. Tak już, niestety (?), mam.

Czy Paweł z Sylasem wyszliby z więzienia, gdyby nie wielbili Ojca, śpiewając radosne hymny (zob. Dz 16, 25-40)? A Hiob? Czy on mógłby przyjąć na siebie to całe cierpienie, gdyby nie świadomość, że Pan jest blisko, nawet - a może przede wszystkim - w tym, co trudne?

W ostatnim roku byłam świadkiem kilku wielkich nawróceń. Widziałam, jak Pan Bóg przemieniał serce Madzi, jak dotykał bawiących się na Woodstocku, ale również jak zmieniał mnie samą (co potwierdzał mi przez moich bliskich znajomych). Nie były to często spektakularne doświadczenia, nie! Niekiedy trudności zdawały się nawet przytłumiać tę Jego obecność, przy nich wydawał się taki mały... 

Działał ze Swoją wielką mocą, choć często w ukryciu. Najpierw podsycając pragnienie, a potem proponując: jeśli chcesz... Czy mogłabym nie przyjąć propozycji człowieka, proponującego mi milion złotych kompletnie za darmo? Dlaczego więc tak często nie umiem przyjąć zbawienia?

Kiedyś modliłam się o to, bym była wytrwała. Oczywiście, po kilku miesiącach po raz kolejny zmieniłam diametralnie swoje życie, rzucając to, do czego w danym momencie czułam się wezwana. Nie dałam rady. Potem prosiłam Ojca o wiarę. A On mi pokazał, jak ciężko przychodzi mi modlitwa i jak wiele muszę jeszcze przebaczyć, abym umiała spojrzeć Mu w oczy. Prosiłam o cierpliwość w znoszeniu samej siebie, przyszły wówczas takie trudności, że gdyby nie przyjaciele, nie wiem, czy miałabym siłę, aby to udźwignąć. Podczas autostopu prosiłyśmy o wodę. Nie dostałyśmy jej przez kilka godzin. Musiałyśmy wypocić wszystko, aby potem jeszcze bardziej cieszyć się z tego, co się otrzymało...

Modlę się o przebaczenie. Ale ci ludzie, którzy są mi gwoździem w stopie, wcale się nie zmieniają... 
Modlę się o miłość. I widzę, jak bardzo ranię innych obojętnością...
Modlę się o... I...

I mimo wszystko wierzę, że to, co powinnam robić, to być wdzięczną i szczęśliwą, gdyż Pan jest ze mną. 

Czy miałabym za co dziękować, gdyby wszystko układało się po mojej myśli? Gdyby wszyscy w domu byli zdrowi? Gdyby nikt nigdy nie umierał, a pieniądze nie ubywały, a mnożyły się w zawrotnym tempie? Gdybym znalazła wspaniałego męża, z którym nie przeżyłabym ani jednej, nawet najmniejszej, kłótni? Gdyby wszystko było takie idealne, wręcz groteskowo idealne? Gdyby...?

Tylko czy Bóg byłby wówczas Bogiem, czy ja sama stałabym się Tym, w którego wierzę?

Ufam, że Bóg ma nawet plan w tym, że Czechy stały się jednym z najbardziej laickich krajów na świecie. I, mimo zniechęcenia, pragnę uwielbiać Go za to, co się w tym kraju dzieje. Wcale nie oznacza, że misjonarze nie są potrzebni, a zamknięte kościoły są tym, czego najbardziej w życiu oczekuję, nie. To raczej, pewnie nieco ślepa, wiara w to, że Pan Bóg jest w stanie poradzić sobie i z tą sytuacją. Dlatego, że do niej dopuścił.
Abrahama nie usprawiedliwiły jego uczynki, ale wiara. Za uczynki wielu 'prawicowców' mogłoby skazać go na piekło (no bo jak tak mógł sprzedać Sarę na dworze faraona za te dobra, które miał w zamian dostać, nazywając ją swoją siostrą?). A Mojżesz, morderca Egipcjanina? A Piotr, niby przyjaciel, a co zrobił...? A Dawid, cudzołożący z Batszebą (i mordujący jej męża)?

Ich wszystkich łączyło w życiu to, że zgrzeszyli, ale również spotkali Boga. I poszli za Nim.

Wierzę, że jest nadzieja również dla Czech, dla każdego mieszkańca po kolei. Było nas w Pradze 30 tysięcy osób, a 'gdzie dwaj lub trzej...'. Wierzę. I chcę być wdzięczna za to, że są też te momenty posuchy, momenty, w których jeszcze bardziej widzę, jak wielkim szczęściem jest dla mnie to, że jestem chrześcijanką. Wcale na to przecież w żaden sposób nie zasłużyłam.

Błogosławcie, ludy, naszemu Bogu
i rozgłaszajcie Jego chwałę,
bo On obdarzył życiem naszą duszę,
a nodze naszej nie dał się potknąć.
Albowiem Tyś, Boże, nas doświadczył;
badałeś nas ogniem, jak się bada srebro.
Pozwoliłeś nam wejść w pułapkę,
włożyłeś na nasz grzbiet ciężar;
kazałeś ludziom deptać nam po głowach,
przeszliśmy przez ogień i wodę:
ale wyprowadziłeś nas na wolność. (Ps 66, 8-12) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz