sobota, 31 stycznia 2015

chciałabym

Poznałam Ją kiedyś na rekolekcjach. Przyjechała. Widziałam w oczach ogromne pragnienie, ale i strach... Jak go pokonać? Jak przekonać Ją, by zaczęła wierzyć Chrystusowi? Czy mogę Ją "nawrócić"?

Zaczęłyśmy rozmawiać. Minuta za minutą, godzina za godziną... O Bogu. O Jej pragnieniach. O strachu.  O rodzinie. "Boję się, że się nawrócę, bo jeśli - tak jak ty - zostanę zakonnicą?" "Nie rozumiem, jak ty możesz tu żyć, jak w więzieniu; nie wiem właściwie, co ja tu robię" 

Grałyśmy z dziewczynami przedstawienie. Byłam synem marnotrawnym. Widziałam Jej minę. Coś ruszyło. Oglądałam łzę, która spływała po policzku. Potem jeszcze długo rozmawiałyśmy... 

Spotkałyśmy się w kwietniu po raz drugi. Była jakaś 'inna'. Coś się w Niej zmieniło. "Wiesz, że zaczęłam chodzić do kościoła? Jezus naprawdę żyje". Przyjechała po to, by mi to powiedzieć. Minęła prawie całą Polskę - z Małopolski do Poznania jest jednak kawałek drogi. 

"Agatka, dlaczego ty tyle o niej mówisz?" - zapytała mnie kiedyś jedna z sióstr. Bo mi na niej zależy - odpowiedziałam. Tak po prostu mi na niej zależy.

Ostatnio, podczas kazania, starszy celebrujący Mszę kapłan wspomniał o swoim znajomym księdzu. Ów ksiądz przed laty, jeszcze przed swoim nawróceniem, trafił do więzienia na 8 lat. Wyszedł po 7. Po tych kilku latach spędzonych za kratami (w tym czasie spotkał tam Chrystusa) i po kilku latach na wolności, odczuł w sobie głębokie pragnienie kapłaństwa. Jednak żadne seminarium nie chciało go przyjąć. "Z twoją historią życia? Co powiedzą ludzie, gdy się dowiedzą?" - pytali biskupi.

Po którymś razie jeden z biskupów zgodził się go przyjąć. Pod jednym warunkiem: wyjedzie z kraju. Zgodził się. Dziś jest świetnym kapłanem, pracuje za granicą, ma doskonały kontakt ze swoimi parafianami i pomaga takim jak on - więźniom i byłym więźniom - w drodze do spotkania Chrystusa.

Kiedy mówiłam: jadę na Woodstock, nie kłamałam. Nie jechałam na Przystanek Jezus. Nie potrzebowałam koła wzajemnej adoracji. Jasne, że przyznawałam się do Przystanku Jezus, w jego ramieniu jechałam, w Imieniu Jezusa starałam się tam być i służyć. Jednak głównym moim celem było dotarcie do ludzi z Woodstocku. Rozmowa z tymi osobami, modlitwa z nimi... 

Po co? Dlaczego?

Bo mi na nich zależało. Bo zależało mi, by i oni choć trochę doświadczyli tego samego szczęścia, jakiego doświadczyłam pięć i pół roku temu na rekolekcjach ignacjańskich. By i oni doświadczyli Miłości, którą ja otrzymałam. Darmo dostałam, za darmo chciałam oddać.

Do dziś mam przed oczyma wyraz twarzy przystojnego chłopaka. Powiedziałam mu: piękne masz oczy. A on...? Płacz, przytulenie, wzruszenie. "Nikt mi tego wcześniej nie powiedział". Dlaczego? Przecież w tych pięknych, dobrych oczach było naprawdę coś cudownego? Czy tylko ja to widziałam?

Chciałabym powiedzieć, że wszystkie nawrócenia, które się dokonały na moich oczach, były przeze mnie lub dzięki mnie. Skłamałabym. Zbyt wiele "przypadków". Zbyt wiele "przypadkowych" słów czy spotkań. To nie dzięki mnie ci ludzie doświadczyli Chrystusa - bo ja sama pewnie gadałabym tylko głupoty. Wierzę, ba - jestem przekonana, że to Duch Święty. Duch, który nie jest pobożnościowym bożkiem, jakimś duszkiem, ale jest Pokojem serca. 

Nie wiem, jak zdefiniować nawrócenie. Nie wiem nawet, czy warto je definiować. Ale jestem przekonana o jednym: zawsze, kiedy inaczej spojrzę na człowieka obok, zawsze wtedy dokonuje się nawrócenie. Jakaś zmiana - we mnie samej, ale często i drugiej osobie. 

Chciałabym zawsze móc odpowiedzieć na pytanie "dlaczego?" - bo mi na tobie zależy. 

Chciałabym.

A często zwyczajnie się boję.

1 komentarz: